Ewa Kopacz: Nie jestem ulubienicą premiera

2010-03-13 3:00

Znamy się z Donaldem Tuskiem od dawna, ale nie ma to wpływu na relacje służbowe. Premie r jest moim szefem i kiedy trzeba zebrać burę, przyjmuję to z pokorą - mówi Ewa Kopacz w rozmowie tygodnia "Super Expressu".

"Super Express": - Pani minister jest z drużyny Sikorskiego czy Komorowskiego?

Ewa Kopacz: - Z drużyny premiera Donalda Tuska.

- A poważnie?

- Będę głosowała na Bronisława Komorowskiego. Poza tym, że jest świetnym politykiem, to też przyzwoitym człowiekiem. Jest w nim dużo empatii, szczerości w wypowiedziach. W dodatku nie boi się odważnych i mało popularnych posunięć. Na pewno to polityk doskonale przygotowany do funkcji prezydenta. Prócz doświadczenia na krajowym podwórku jest mocno zorientowany w polityce zagranicznej. Ma swoje poglądy i potrafi ich bronić. I to w nim cenię.

Patrz też: Marek Migalski: Tusk to wywar z żabiego skrzeku

- Czwartkowe "Fakty" TVN podały, że w przypadku wygranej w prawyborach Bronisława Komorowskiego będzie rekonstrukcja rządu. I tak Grzegorz Schetyna ma wrócić do MSWiA, Jerzy Miller ma zostać szefem resortu zdrowia, a Ewa Kopacz wraca do Sejmu. Czy premier rozmawiał z panią minister o tych planach? Jak pani skomentuje te pogłoski?

- Pierwszy raz o tym słyszę. To tylko kolejna spekulacja dziennikarska na temat mojej przyszłości.

- Jest pani zła, że premier wycofał się z prezydenckiego wyścigu?

- Nie. Decyzja premiera nie była dla mnie zaskoczeniem.

- Dlaczego?

- Premier ma pomysł na Polskę i z pełną determinacją go realizuje. Jest niezwykle zaangażowany w to, co robi. Na Radę Ministrów przychodzi doskonale przygotowany, szczegółowo zna omawiane projekty ustaw. Jestem przekonana, że ta decyzja wyjdzie Polakom i Platformie na dobre.

- No to już wiemy, dlaczego jest pani ulubienicą premiera...

- Ulubienicą?! To dlaczego największe gromy spadają na mnie (śmiech). Gdybyście porozmawiali z innymi uczestnikami Rady Ministrów, ta teoria zostałaby szybko obalona.

- Tusk bywa nieprzyjemny?

- Potrafi podnieść głos. Najczęściej zdarza się to właśnie podczas posiedzeń Rady Ministrów. Nie kłócimy się jednak, tylko przekonujemy się na argumenty. Premier ma bardzo ważną zaletę - potrafi przyznać innym rację. To jest wielka zaleta szefa.

Czytaj dalej >>>


- Czy to prawda, że jak się spieracie, jesteście per pan, per pani?

- Bywa różnie, choć powiem wam, że jak premier mówi do któregokolwiek z ministrów per pani minister lub panie ministrze, to znaczy, że jest bardzo, bardzo wkurzony. A nam wszystkim zapala się żółte światełko.

- Szybko mu mija?

- Nigdy nie chciałabym mieć szefa, któremu natura wypreparowała układ nerwowy. Ludzie, którzy pielęgnują w sobie urazy i nie potrafią rozwiązać problemu, bez względu na to, jakiego kalibru on jest, w moim odczuciu nie nadają się do pełnienia żadnej funkcji. Premier Tusk ma temperament, potrafi krzyknąć i ostro zwrócić uwagę. Nie ma jednak problemów z pochwaleniem kogoś za dobrą robotę. To świadczy o jego klasie.

Patrz też: Grzegorz Schetyna: Najwięcej oferm jest w PiS-ie

- I znowu pani słodzi premierowi.

- Nie słodzę, tylko opisuję fakty.

- Długo zna pani premiera?

- Znamy się z Donaldem Tuskiem od dawna. Znam też jego rodzinę. Przyjaźnię się z jego siostrą, bratanicą, wiem, co słychać u Kasi, Michała i wnuka premiera. Mikołaj to bardzo fajne dziecko, podobne do taty. Jako lekarz pediatra miałam go okazję badać. Mam też dobry kontakt z Anią, synową premiera. Jest młodą lekarką, więc tematów do rozmów nam nie brakuje.

- Premiera też pani badała?

- Zdarzało mi się udzielać mu porad lekarskich przez telefon.

- Kolegom z rządu nie przeszkadza zażyłość Kopacz z Tuskiem?

- Nasza znajomość nie ma wpływu na relacje służbowe. Premier jest moim szefem i kiedy trzeba zebrać burę, przyjmuję to z pokorą.

- Co minister zdrowia robi po godzinach?

- Chodzę do teatru, od czasu do czasu do kina. Dużo czytam.

Czytaj dalej >>>


- Samotne wieczory z książką w małym pokoiku sejmowym...

Mam kilka rozpoczętych książek. Teraz na tapecie jest "Druga strona recepty". Typowa obyczajówka, opisująca losy lekarki pediatry w małej miejscowości.

- Tak jak Ewa Kopacz!

- To prawda, czuję, jakbym czytała o sobie. Bardzo często wracam do moich ulubionych książek. Niektóre z nich znam na pamięć.

Patrz też: Sławomir Nitras: W PO nie mam już żadnych autorytetów

- A weekendy?

- Dla siebie mam niedziele, bo w sobotę mam dzień poselski i przyjmuję interesantów w radomskim biurze. Wielką przyjemność sprawiają mi także wyjazdy do Gdańska, do córki. Wtedy pozwalamy sobie z Kasią na odrobinę szaleństwa. Jeździmy na rolkach, rowerze, chodzimy na spacery. Gadamy, gadamy, gadamy, aż nie zaśniemy.

- Pani córka dwa lata temu skończyła medycynę, czy wybrała już specjalizację?

- Tak, będzie ginekologiem. I trochę mnie to przeraża!

- Dlaczego?

- Kasia jest krucha, niższa ode mnie, waży czterdzieści kilka kilogramów, a ginekologia jest specjalizacją zabiegową. Ma jednak bardzo silną osobowość i kocha swój zawód. Jestem z niej bardzo dumna. Czasem myślę, że ze względu na mnie nie jest jej łatwo. Wiem, że moje decyzje nie zawsze są dobrze odbierane w środowisku lekarzy. Nie chciałabym, aby miała trudniej z powodu mamy minister.

- Kto pani skuteczniej podnosi ciśnienie - szef NFZ czy Janusz Kochanowski?

- (śmiech) Szkoda czasu na zajmowanie się ludźmi, którzy są niereformowalni.

- Mówi pani o Paszkiewiczu?!

- Nie. Jedyne, co łączy tych panów, to trudne charaktery. Jednak szef NFZ daje się przekonać, choć nie jest to łatwe. Z drugiej strony musi być twardy, bo jest strażnikiem publicznych pieniędzy.

- Czy przy okazji zamieszania z terapią niestandardową nie miała go pani ochoty udusić?

- Popełnił błąd, bo nie poinformował na czas o wprowadzonych zmianach. Nie powiedział, na czym dokładnie będą polegały. Zaś zasadność tej decyzji ocenimy po czasie.

Czytaj dalej >>>


- Czyli informacje, że głowa prezesa NFZ lada moment zostanie ścięta, są przesadzone?

- Na pewno nie będziemy tolerować żadnej wpadki z jego strony. Pan prezes wie, że kolejna pomyłka będzie oznaczała jego koniec.

- A Kochanowski?

- Pamiętam naszą naradę w sprawie szczepionek przeciw świńskiej grypie. Najlepsi fachowcy przez kilka godzin przekonywali go, że nie ma racji. Bezskutecznie. Zawziął się i już. To była strata czasu.

Patrz też: Eugeniusz Kłopotek: Jesteśmy chłopcem do bicia

- Była pani oskarżana o narażanie życia Polaków...

- Dla mnie, jako lekarza, był to straszny okres. Nie mogłam się normalnie bronić. Byłam związana tajemnicą handlową. Nie mogłam ujawniać treści umów. A były tak skonstruowane, że namawiały mnie do łamania prawa. Później zaczęły napływać informacje o niepożądanych skutkach szczepionki. W projektach umów było wiele rzeczy, na które nie mogłam się zgodzić. To były zbójeckie kontrakty! Dziś mam tylko jedno pytanie: dlaczego firmy nie wprowadziły tej szczepionki do aptek? Dlaczego chciały, by to rząd w ciemno położył na stole kilkadziesiąt milionów złotych, biorąc jednocześnie odpowiedzialność za coś, czego nie wyprodukował?!

- A w tym roku zamówi pani szczepionki przeciw świńskiej grypie?

- Nie, nie będzie takiej potrzeby. Element tego nowego wirusa zostanie włączony w skład szczepionki sezonowej. Szczepionka przeciw świńskiej grypie to był jednorazowy rzut firm farmaceutycznych. Premier chce być szefem rządu także w przyszłej kadencji.

- Pani też chciałaby jeszcze następnych kilka lat spędzić w resorcie zdrowia?

- Dobre pytanie... Na pewno nie będę się trzymała tego stanowiska rękami i nogami. Jestem osobą bardzo praktyczną. Nie lubię pozorów i udawania. Jestem w tym resorcie, bo mam pomysł na służbę zdrowia. Krok po kroku staram się go realizować. Czy zostanę dłużej? Decyzja będzie należała do premiera, który oceni, czy moje propozycje zmian w systemie ochrony zdrowia są nadal aktualne.

- Myśli pani o powrocie do zawodu lekarza?

- Tak. Zwłaszcza że jest to szczególny zawód. Tak naprawdę nigdy nie przestałam być lekarzem. Nie mogę jedynie wypisywać recept, bo nie mam umowy z NFZ.