W PO nie mam już autorytetów

2010-02-20 3:00

Sławomir Nitras, eurodeputowany Platformy Obywatelskiej, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - W swym "Abecadle" Stefan Kisielewski przywołuje anegdotę, w której Stanisław Cat-Mackiewicz mówi do niego: "Dla mnie Polska właściwa to Wilno, Mińsk, Kijów, Ryga". Kisielewski na to: "A był pan kiedyś w Szczecinie?", Cat-Mackiewicz odpowiada: "Ja do Niemiec nie jeżdżę". Co by mu pan, znany szczecinianin, odpowiedział?

Sławomir Nitras: - Dla mnie to po prostu dobra anegdota. Cat-Mackiewicz, wielki patriota i stary żubr wileński, na pewno bardziej przeżywał utratę Wilna, niż cieszył się ze Szczecina.

Przeczytaj też: Palikot może odetchnąć. Giertych nie wstąpi do PO

- Zamieniłby pan Szczecin na historycznie polski Lwów czy Wilno?

- Oczywiście, że nie. Dziś żyjemy w zupełnie innych czasach niż te, kiedy tamta rozmowa miała miejsce. Ja nie patrzę na świat w kategoriach: "To jest nasze, a to wasze", ale w kategoriach europejskiej wspólnoty. Zresztą w Europie nie ma miejsca o czystych etnicznie korzeniach, związanych tylko z jednym narodem. Prawie każde miasto w swojej historii należało do różnych państw. Musimy nauczyć się tak postrzegać historię. Szczecin jest Polski, ale mówienie o piastowskim Szczecinie wzbudza mój uśmiech.

- Mówią o panu szczeciński baron, polityk z zespołem ADHD, podwładni nazywają pana zamordystą. To chyba niezbyt przychylne określenia?

- Zdarza mi się, że jestem nadpobudliwy. Ale co w tym złego, że młody człowiek ma w sobie dużo emocji i fantazji. A dopóki moi przeciwnicy mówią o mnie więcej niż ja o nich, to proporcja jest właściwa. Pracownicy chyba jednak o mnie źle nie mówią.

- Po co panu te wszystkie procesy, z których większość pan przegrał?

- Większość wygrałem - głównie w trybie wyborczym. Przegrał ze mną np. poseł Brudziński.


- Ale jest pan politykiem opłacanym z publicznych pieniędzy. Mógł pan ten czas spożytkować np. na pomoc szczecinianom.

- Faktycznie, mam za dużo ważnych rzeczy na głowie i zaczyna mnie męczyć to ciągłe procesowanie się. Staram się ich unikać. Proszę wierzyć, to nie zależy tylko ode mnie.

Przeczytaj koniecznie: PO stawia na Komorowskiego, bo jest grubszy

- Poza Szczecinem, innym ważnym dla pana miastem jest chyba Bruksela. Jak rodzina reaguje na pana ciągłe wyjazdy?

- Ciężko to znosi. Zwłaszcza moje córki, które regularnie mnie pytają, kiedy przestanę być politykiem, a będę znów normalnym tatą.

- Podoba się panu w Brukseli?

- To ciekawe doświadczenie. Tam politykę uprawia się zupełnie inaczej niż tu.

- To znaczy…

- Podam przykład. W Polsce trudno znaleźć osobę przychylną gazociągowi Nord Stream. Nie ma się co dziwić, bo zagraża on bezpieczeństwu energetycznemu Polski. Ale w Brukseli musimy rozmawiać z ludźmi, którzy tak na to nie patrzą. I nie są wcale rosyjskimi agentami.

- Jest pan bardziej politykiem polskim czy europejskim?

- Oczywiście polskim. Ale jeśli chcemy budować europejską wspólnotę, musimy wciąż uczyć się tej różnorodności. Dla przykładu, w Polsce pamiętamy, że komunizm oznaczał dyktaturę i często te pojęcia utożsamiamy, a Grekom czy Hiszpanom dyktatura nie kojarzy się z komunizmem, a z parafaszystowskimi ruchami. Inne doświadczenia. Inna wrażliwość. Musimy uczyć się naszych partnerów, pamiętając o swoich interesach.

- Gdzie debata parlamentarna jest - nazwijmy to - bardziej kulturalna?


- U nas poseł zabiera głos, gdy ma na to ochotę. Brukselski reżim uniemożliwia posłom swobodne hasanie. W PE każdy z nas wie, kiedy ma swoje - dosłownie - dwie minuty. Dlatego wystąpienia są bardziej merytoryczne. Pracujemy też dłużej niż w Polsce - nie znam posła, który wychodzi z europarlamentu przed dziewiątą wieczorem.

Przeczytaj też: PiS pozywa Giertycha

- Ale Brukselę pan zwiedził?

- Ani Brukseli, ani Antwerpii, ani Brugii. Na spacer chodzę tylko do parlamentu. Zresztą wieczorem lepiej się nie zapuszczać w miasto, bo nie należy do najbezpieczniejszych.

- Co pan robi wieczorami?

- Czytam. W związku z moim wykształceniem są to najczęściej lektury polityczne i te z dziedzin pokrewnych - socjologii, ekonomii, filozofii.

- Europoseł jest lepiej wykształcony niż polski?

- Z tym bywa różnie. Przeciętny polski poseł jest nieźle wykształcony. W PE niektórzy mają wykształcenie podstawowe. Są i tacy, którzy nie znają żadnego języka obcego.

- A pan?

- Znam angielski i rosyjski. Chciałbym jeszcze nauczyć się francuskiego.

- W PE jest pan członkiem komisji ekonomiczno-monetarnej, porozmawiajmy więc o finansach. Ile pan zarabia?

- Gdy byłem posłem na Wiejskiej, na moje konto wpływało miesięcznie 8900 złotych. Teraz jest to 5700 euro, czyli, w zależności od kursu, ok. 23 tys. złotych.


- Co pan robi z takimi pieniędzmi?

- Jestem rozrzutny i pieniędzy pilnuje moja żona. Chcielibyśmy spłacić kredyt mieszkaniowy.

- Tęskni pan za polityką krajową?

- Polski Sejm darzę dużym sentymentem. Polska polityka jest dla mnie najważniejsza i tak zostanie. Mam w niej również wielu przyjaciół.

- Zdradzi nam pan, kto to?

- To głównie koledzy z woj. zachodniopomorskiego: posłowie Karpiniuk, Gawłowski, Michał Marcinkiewicz. Niektórych znam od 20 lat.

- Janusz Palikot?

- Czasem się sprzeczamy, ale lubię go.

- A jakie są pana relacje z szefem wszystkich szefów - Donaldem Tuskiem?

- Od czasu, gdy został premierem, nasze kontakty nie są tak intensywne. Spotykam go raz lub dwa razy w miesiącu.

- Jesteście na "ty"?

- Tak.

- Karierę polityczną rozpoczął pan w Unii Polityki Realnej.

- Byłem wtedy początkującym studentem. Zaczytywałem się w pismach austriackich i chicagowskich liberałów i na ich podstawie budowałem swoją wizję świata. Chciałem być intelektualnie jak najdalej od tego, co reprezentował sobą PRL. Święcie wierzyłem w wolny rynek, odpowiedzialność i podmiotowość jednostki, a nienawidziłem wszystkiego, co kolektywne. Był mi też bliski konserwatywny sposób widzenia świata. Bardzo dobrze wspominam i oceniam tamten okres.

- Nadal czuje się pan UPR-owcem?

- W dużym stopniu tak. Moje poglądy są generalnie podobne. Nieco zmienione, ale również ugruntowane pod wpływem doświadczenia.


- Czyli jest pan zwolennikiem kary śmierci dla morderców?

- Nie i nigdy nie byłem. Podobnie, jak jestem przeciwnikiem aborcji. Ronald Reagan powiedział kiedyś: "Jeszcze nigdy nie spotkałem zwolennika aborcji, któremu by aborcja groziła". Człowiek XXI w., przy obecnym rozwoju ekonomicznym, technicznym i moralnym nie ma prawa proponować rozwiązania jakichkolwiek problemów poprzez odebranie życia drugiemu człowiekowi. Nie tylko niewinnemu dziecku. Również groźnemu przestępcy zagrażającemu innym. Należy ich skutecznie izolować, ale nie zabijać.

- UPR zawsze opowiadała się za stuprocentową reprywatyzacją.

- Ja nie, bo nas po prostu na taką nie stać. Jednak powinniśmy oddać w naturze to, co można. Były właściciel powinien mieć poczucie, że mimo zmian ustrojowych państwo przestrzega jego praw.

- A ustawowy zakaz deficytu budżetowego?

- W Polsce to w tej chwili niemożliwe. Jeśli ma pan lodówkę, telewizor, samochód, rower i mieszkanie na kredyt, nie może pan nagle postanowić, że od jutra już pan na kredyt nie żyje. To jest cel, do którego powinniśmy bardzo konsekwentnie dążyć.

- To jak liberalna PO ma się do liberalnego UPR?

- To partia, która w sposób bardziej racjonalny i praktyczny wyznaje te same zasady, co UPR. Wpływy liberalne są dziś w PO bardzo żywe, szczególnie biorąc pod uwagę liczbę byłych członków UPR i KLD.

- O prywatyzowaniu spółek państwowych powiedział pan kiedyś, że KGHM czy zakłady chemiczne powinny były zostać już dawno sprzedane.

- I miałem rację.

- Nawet te zakłady strategiczne, stanowiące o suwerenności państwa?


- Dlaczego o suwerenności naszego państwa mają decydować nawozy rolnicze albo kabel miedziany? Wolałbym, byśmy mieli strategiczne zakłady produkujące rakiety kosmiczne albo komputery najnowszej generacji. Tylko nie znam przypadku, by najlepsze komputery produkowały przedsiębiorstwa państwowe.

- Czyli po państwowej stoczni szczecińskiej pan nie płakał?

- Gdyby stocznia nie była państwowa, istniałaby do dzisiaj.

- Czy to prawda, że przed UPR był pan również w Porozumieniu Centrum?

- Nie. Jednak w 1991 r. podczas wyborów parlamentarnych pracowałem jako wolontariusz w sztabie wyborczym PC. Otrzymałem wtedy od Jarosława Kaczyńskiego jego książkę "Odwrotna strona medalu" z osobistą dedykacją dla mnie i podziękowaniem za pomoc. To była wtedy partia prezydenta Wałęsy. I dla Wałęsy to robiłem.

- Ale przez kilka lat należał pan do Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. W tamtym czasie poznał pan Jana Rokitę…

- Imponował mi już w 1989 roku. To polityk bardzo błyskotliwy. Wpływ intelektualny miał na mnie także Aleksander Hall, również z SKL. To na jego publicystyce i książkach wychowałem się politycznie. Tak naprawdę wstąpiłem do SKL, bo on tam był.

- A kto dziś w Platformie jest dla pana wzorem, przykładem godnym naśladowania?

- Nie mam dzisiaj potrzeby posiadania wzorów w polityce. Łatwiej znaleźć je w innych dziedzinach życia lub w literaturze.

- UPR i SKL były partiami ideowymi, ale kanapowymi. Platforma to partia moloch, zlepek kilku innych, a do tego lubi patrzeć na słupki sondażowe. Tu nie zawsze można mówić, co się myśli, bo trzeba się trzymać linii partii.

- To zbyt surowa ocena. W PO nieustannie ścierają się różne poglądy. Faktycznie jednak bycie politykiem wymaga pewnej dyscypliny. Trzeba brać pod uwagę stanowisko partii.

- A więc jednak dyskomfort. W UPR i SKL wszyscy myśleli podobnie. W partii, takiej jak Platforma, tak się nie da.

- Nie, to jest raczej dowód profesjonalizacji polityki. Wolę być w partii, która ma 40, a nie dwa proc. poparcia. Wspólne stanowisko wypracowujemy podczas dyskusji. I mamy realny wpływ na rzeczywistość. To fakt, w dwuprocentowej partii można mówić, co się myśli, ale myślenie niczego nie zmienia.


- Ale przecież PO to partia wodzowska. Jeszcze nie tak dawno pana szef jednym pstryknięciem odwołał najważniejszych ludzi z rządu i wysłał ich do parlamentu.

- Dostrzegam tendencje odwrotne. Właśnie została podjęta decyzja o tym, że 46 tysięcy członków partii wybierze kandydata na prezydenta. Jeśli chodzi o dymisje w rządzie, to polska konstytucja wyraźnie określa, że to premier decyduje o składzie Rady Ministrów, wiec premier Tusk decyduje i koniec. Źle byłoby, gdyby ktoś próbował w to jego prawo ingerować. To nie ma nic wspólnego z dyktaturą. To jest prawo.

Przeczytaj też: Schetyna: Kaczyńskim powinna się zająć prokuratura

- Prawybory prawyborami, a i tak znów decyzję podejmie Tusk…

- Prawybory to najlepsze rozwiązanie, jakie mogło się dziś zdarzyć polskiej demokracji. Proszę nie obrażać 46 tysięcy ludzi. Nikt nie jest w stanie wpłynąć na ich suwerenną decyzję.

- Jak pan ocenia kandydaturę Radosława Sikorskiego?

- Jest gwarantem bardzo dynamicznej prezydentury, otwartej na świat. Wyrazicielem ogromnych aspiracji młodego pokolenia Polaków.

- A czego wyrazicielem jest Bronisław Komorowski?

- To patron tego, co najpiękniejsze w ostatnich latach polskiej historii. Ma szlachetny życiorys zarówno opozycyjny, jak i polityczny w wolnej Polsce.

- Ale Komorowskiego zna pan lepiej, choćby z czasów SKL.

- To prawda. Wszyscy się tam dobrze znaliśmy. W ostatnich latach wiele współpracowaliśmy, byłem np. sekretarzem gabinetu cieni, którego Komorowski był członkiem.

- Czyli poprze pan Komorowskiego?

- Nie czas jeszcze, by publicznie deklarować swoją decyzję. Mam trochę czasu, by cieszyć się oboma kandydaturami. Bardzo jestem ciekaw wyniku tej rywalizacji.

Sławomir Nitras

Politolog, lider zachodniopomorskiej PO, poseł na Sejm poprzedniej kadencji, obecnie eurodeputowany