Nawet dwa lata trzeba czasem czekać na wyjazd do sanatorium. Tymczasem - choć niewielu o tym wie - dzięki tzw. dyrektywie transgranicznej można wyjechać na leczenie uzdrowiskowe dużo szybciej do ośrodka w innym kraju Unii Europejskiej. Narodowy Fundusz Zdrowia ma obowiązek pokryć część kosztów. Fundusz zwraca tyle, ile płaci za pobyt polskiego kuracjusza w krajowym sanatorium (średnio 71 zł za dobę). Jeżeli koszt pobytu za granicą jest wyższy, różnicę pacjent pokrywa sam. Taniej niż w Polsce jest w Rumunii i Bułgarii. Polscy pacjenci najczęściej wybierają sanatoria na Litwie, bo choć są droższe, oferują dobry standard i są blisko. Do zagranicznego sanatorium pacjent może pojechać na własną rękę lub skorzystać z oferty firmy pośrednika. - Trzeba mieć skierowanie od lekarza, przed wyjazdem musi ono zostać potwierdzone przez NFZ - informuje Krzysztof Cetnar, wiceprezes spółki organizującej wyjazdy do litewskich sanatoriów.
Jeżeli pacjent wyjeżdża na własną rękę, sam płaci za pobyt, rachunek przedkłada w NFZ, po czym fundusz zwraca część poniesionych kosztów. Jeżeli kuracjusz korzysta z usług pośrednika, firma rezerwuje mu termin, tłumaczy dokumenty na język obcy, pokrywa koszty pobytu w zagranicznym ośrodku, a następnie w imieniu chorego występuje do NFZ o refundację. Pacjent dopłaca za to pośrednikowi kilkaset złotych. W zamian ma gwarantowany pobyt w dwuosobowym pokoju i trzy zabiegi dziennie. Do pobytu w polskim sanatorium o podobnym standardzie też musiałby dopłacić ok. 500 zł, ale na wyjazd czekałby w długiej kolejce.