Sąd nie miał wątpliwości, że artykuł z lutego 2015 r. naruszył prywatność byłego szefa "Faktów" TVN. - Jedynym jego celem było ośmieszenie powoda. Niewątpliwie artykuł naruszył dobra osobiste - uzasadniał wczoraj sędzia.
W sprawie zadośćuczynienia zmieniono wyrok pierwszej instancji - z 500 tys. (Durczok domagał się aż 7 mln) do "jedynie" 150 tys. - Kwota 500 tys. jest zdaniem sądu rażąco zawyżona i niespotykana - stwierdził sąd.
Do tego na trzech stronach tygodnika i na stronie tytułowej mają znaleźć się przeprosiny. Czy to satysfakcjonuje Durczoka po apelacji ciągnącej się od dwóch lat? On sam nie stawił się na sali rozpraw. - Pan Kamil powiedział, że najbardziej zależało mu na kwestii przeprosin. Na pieniądze tutaj nie patrzył, ważne dla niego jest to, że wykazał, że była to bezpardonowa ingerencja w jego prywatność. Jest bardzo zadowolony, że sprawa się zakończyła - mówi nam mec. Elżbieta Kosińska-Kozak. Durczok wyraz radości dał za to na Twitterze. "Tak się kończą oszczerstwa. Pierwszy etap trzyletniej gehenny zakończony" - napisał.
Z kolei adwokaci "Wprost" nie wykluczają skargi kasacyjnej od wyroku, orzeczenie krytykuje też były naczelny tygodnika. - Nie może być tak, że nasze wnioski dowodowe są niedopuszczane i jest tylko głos Kamila Durczoka. Nie może być też tak, że sąd uznaje, że Kamil Durczok jako szef największego programu informacyjnego nie jest osobą publiczną. Gdyby dotyczyło to każdego innego obywatela i sprawy, choćby skręta z marihuany, byłyby wykonane rewizje w domu i miejscu pracy. Ale magia nazwiska działa - mówi Sylwester Latkowski (52 l.), który był jednym z autorów artykułu i redaktorem naczelnym tytułu w 2015 r.
Równolegle przed sądem toczy się proces Durczoka przeciw "Wprost" za artykuły, w których zarzucono mu molestowanie. W tej sprawie domaga się 2 mln.
Zobacz także: Była żona Durczoka wydała przyjęcie z okazji rozwodu