"Super Express": - Po pierwszym tygodniu w wielkiej polityce nie ma jej pan dość?
Karol Nawrocki: - Przeciwnie. Coraz bardziej mi się podoba to, w czym uczestniczę. Muszę powiedzieć, że naprawdę niesamowity jest ten entuzjazm tłumów ludzi. Na przykład w piątek w Głogowie ponad 200 osób nie zmieściło się w sali, w której odbywało się spotkanie, ale wyszedłem by się z nimi spotkać i mimo wszystko porozmawiać. Ostatnie dni są wypełnione przede wszystkim rozmowami z Polakami. Czuję się zmotywowany jeszcze bardziej niż tydzień temu.
- Oficjalna kampania ma rozpocząć się 8 stycznia, tak zapowiada marszałek Szymon Hołownia, do tego czasu będzie pan kandydatem na pół etatu? Łącząc działalność z obowiązkami prezesa IPN?
- Tak. Wszystkie moje aktywności, te aktywności polityczne, albo nazwijmy je kandydackimi, bo ja wciąż nie czuję się politykiem i nim nie jestem, ale te kandydackie obowiązki odbywają się po zakończeniu obowiązków w Instytucie Pamięci Narodowej. W związku z tym, jak już zapowiedziałem, 8 stycznia pójdę na urlop. Wzywam wszystkich kontrkandydatów do takiej samej gry fair play, do szlachetnej decyzji, aby to była rywalizacja, chociaż w tym aspekcie na tych samych zasadach. Natomiast do tego czasu nie ma problemu, by łączyć te obowiązki.
Druzgocąca wiadomość dla Kaczyńskiego i Nawrockiego! Nie będą zadowoleni
- Na spotkaniach z dziennikarzami, a było ich już kilka, unikał pan odpowiedzi na niektóre pytania. Można odnieść wrażenie, że nie ma pan wyrobionego stanowiska w wielu sprawach, albo czeka na ustalenie tych kwestii z PiS.
- Absolutnie tak nie jest. Mam jasne poglądy na wiele kwestii życia społecznego w Polsce, natomiast nie rozumiem części dziennikarzy, którzy nie są zainteresowani przedmiotem konferencji, tylko próbują mnie atakować w taki sposób, aby odciągać uwagę od tematu, który poruszam. Na mojej kampanijnej drodze będzie i czas, i miejsce na to, by rozmawiać o sprawach trudnych, także kontrowersyjnych i wzbudzających emocje. I to absolutnie nie wynika z braku zdania w tych sprawach. Zresztą, warto zwrócić uwagę, że na moich otwartych spotkaniach z obywatelami padają pytania o bardzo zróżnicowane sprawy i zawsze staram się udzielać precyzyjnej odpowiedzi. Dla mnie jako kandydata obywatelskiego, wystawionego w tych wyborach przez komitet społeczny najważniejsze są problemy, które poruszają Polacy: sprawy gospodarki, dostępu do lekarzy, jakości życia, zatrudnienia, narodowych wartości i inwestycji w przyszłość, w nowoczesność, które dzisiaj- mówię to z przykrością - są zarzucane, likwidowane tylko dlatego, że rozpoczęła je inna opcja rządząca. Musimy z tym szkodliwym dla Polski i wspólnoty narodowej podziałem skończyć. Zwykli ludzie żyją zupełnie innymi sprawami niż ci, którzy funkcjonują na poziomie warszawskich mediów czy instytucji.
- Kiedy pokaże pan kompleksowy program?
- Kompleksowy program zamierzam zaprezentować już po formalnym rozpoczęciu kampanii wyborczej. Przygotowanie programu wyborczego to pewien proces - proces bardzo ważny, proces przemyślany, proces, w którym uczestniczą, co najważniejsze, Polacy. Te spotkania idą pięknie, sale pękają w szwach. Chcę powiedzieć, że na każdym ze spotkań w rozmowie z Polakami, czy też na konferencjach prasowych, dzielę się przecież kolejnymi punktami swojego programu, które zostaną zebrane i przedstawione po oficjalnym starcie kampanii. Jedna z takich propozycji dotyczy zwolnienia milionów pracowników z podatku od godzin nadliczbowych. Uważam, że praca, aktywność, inicjatywa powinna być przez państwo doceniana, a nie karana dodatkowymi podatkami. Jestem kandydatem obywatelskim, nie należę i nie należałem nigdy do żadnej partii politycznej. Moją jedyną partią jest Polska. Chcę, aby mój program, który zaprezentuje już po rozpoczęciu formalnej kampanii, był emanacją głosu milionów obywateli, ich wyzwań, marzeń i oczekiwań. To będzie także plan moich działań na czas prezydentury.
- Mówił pan tydzień temu w Krakowie, że chciałby zakończenia wojny polsko-polskiej. Mamy uwierzyć, że po kampanii przeprowadzonej głównie za pieniądze PiS i przy bardzo dużym wysiłku całego aparatu, struktur tej partii, jako prezydent będzie pan trzymał równy dystans do PiS-u i Platformy?
- Ja patrzę na zakończenie wojny polsko-polskiej przez pryzmat fundamentalnych wartości, które powinny łączyć wszystkich Polaków. To znaczy, że są rzeczy, które wymagają linii demarkacyjnej. To jest na pewno kwestia polskiego bezpieczeństwa, polskiego dobrobytu, służby zdrowia, polskich symboli narodowych, prawdy o naszej tożsamości, niezależnie od wyznawanych poglądów. Więc są rzeczy, które powinny nas do siebie zbliżać. Zakończenie wojny polsko-polskiej nie oznacza oczywiście wyrzeczenia się pewnych fundamentalnych, w moim uznaniu dla wszystkich Polaków spraw, dopuszcza też polityczne dyskusje, które są oczywiście częścią życia w każdym demokratycznym państwie. Jako prezydent zawsze będę stawał po stronie słabszych i pokrzywdzonych. Pan redaktor wspomina o tej pomocy, o wsparciu Prawa i Sprawiedliwości, ale zwracam też uwagę, że opieram się o dużo więcej środowisk. Ta lista komitetu honorowego rysuje mniej więcej te środowiska, które są gotowe poprzeć kandydata obywatelskiego. Jest tam wielu ludzi spoza jakiejkolwiek partii politycznej. Tak, będę szukał w kampanii tych rzeczy, które łączą. Trzeba pamiętać, że będę Prezydentem Rzeczpospolitej Polskiej w momencie, w którym będzie dzisiejszy rząd. Chciałbym, aby była to aktywna prezydentura, dlatego będę korzystał z takich instrumentów jak Rada Gabinetowa, inicjatywy ustawodawcze. Kryterium mojej współpracy z każdym rządem, niezależnie od opcji będzie jakość życia Polaków. Polacy i ich przyszłość nie mogą cierpieć na politycznym sporze. Ten obywatelski dystans i fakt, że nie jestem członkiem partii politycznej przez całe swoje życie, a mam 41 lat, jest gwarancją tego, że w miejscach, w których jest możliwe porozumienie dla Polaków, dla obywateli, to będę tej przestrzeni szukał.
- Spośród wszystkich do tej pory ogłoszonych kandydatów ma pan najmniejsze polityczne doświadczenie. Nie obawia się pan prezes bezpośredniej rywalizacji i debat w różnych formułach. Czuje się pan gotowy na debatę z udziałem wszystkich kandydatów?
- Nie mam doświadczenia partyjnego, ale nie powiedziałbym, że brakuje mi doświadczenia społecznego, obywatelskiego, a nawet politycznego. Myślę, że w tych obszarach: społecznym, obywatelskim czy państwowym mam bardzo dobre przygotowanie. Służę państwu polskiemu od wielu lat, oglądałem Polskę z różnych perspektyw, a moja droga życiowa pokazuje, że jestem człowiekiem, który jest gotowy reprezentować wiele grup społecznych. Bo współpracowałem naprawdę z wieloma różnymi inicjatywami, znajdowałem z nimi wspólne cele i to jest zdecydowanie walorem, a nie obciążeniem. Jeśli chodzi o same debaty, to z wielką przyjemnością się w nie zaangażuję. Czuję nawet, że w regularnej kampanii wyborczej te debaty pokażą, że jestem jednym z milionów Polaków, gotowy intelektualnie, także retorycznie dyskutować z każdym przedstawicielem partii politycznej. To będzie też okazja do tego by pokazać jak ten partyjny, polityczny spór często jest oderwany od spraw zwykłych ludzi.
- O jednego z tych kontrkandydatów na koniec zapytam. Historia Collegium Humanum na tyle obciąża marszałka Szymona Hołownię, że realnie odpadł już pana zdaniem z prezydenckiego wyścigu?
- Przede wszystkim uznaję, że każda osoba życia publicznego powinna mieć czas, aby zmierzyć się z oskarżeniami kierowanymi wobec niej. To samo dotyczy marszałka Szymona Hołowni. Żyjemy od jakiegoś czasu w takiej rzeczywistości, w której media, mainstream wydaje niemal wyroki, które nie pokrywają się później z faktami i rzeczywistością, a nawet z ustaleniami wymiaru sprawiedliwości. Ostatnie miesiące to wysyp wielu takich sytuacji, w których medialnie szkaluje się człowieka, a potem okazuje się to nieprawdą. Sam tego doświadczyłem w ostatnich tygodniach. Jak widać marszałek Hołownia nie jest wyłączony z tego procesu i – jak każdy z nas - ma prawo do obrony, ale wszelkie wątpliwości wyjaśnić musi. A czy to wpłynie na wybory prezydenckie? Tego nie potrafię na tym etapie przewidzieć.
Rozmawiał: Jacek Prusinowski