Rafał Chwedoruk

i

Autor: ARCHIWUM

Chwedoruk: Polacy raczej nie zechcą umierać za supermarkety

2018-03-13 6:00

Prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z SE ocenia pierwszą niedzielę z zakazem handlu:

"Super Express": - Zdezorientowana rodzina z dziećmi siedzi w samochodzie na pustym parkingu przed zamkniętym supermarketem. W końcu sfrustrowany ojciec rodziny krzyczy: "Gdy niszczyli trybunał, milczałem. Gdy niszczyli wolne sądy, milczałem. Gdy ośmieszali nas na arenie międzynarodowej, milczałem. Ale gdy zamknęli mi sklep w niedzielę, miarka się przebrała". Tak zakaz handlu w niedzielę przedstawił jeden z programów satyrycznych, co chyba nie jest aż dalekie od prawdy. Czemu ta regulacja wzbudziła takie emocje?

Prof. Rafał Chwedoruk: - Cóż, jeżeli zakaz niedzielnego handlu w niektórych sklepach staje się politycznym, cywilizacyjnym i ekonomicznym problemem, to tylko pokazuje, że problemem jest świat, w którym żyjemy, a nie to, czy możemy tego dnia zrobić zakupy, czy nie. Oto są osoby i środowiska, dla których sprzedaż tanich chińskich produktów w niemieckich i francuskich supermarketach przez 7 dni w tygodniu przez 24 godziny na dobę, jest szczytem rozwoju cywilizacyjnego. Znany myśliciel Michał Bakunin - skądinąd przyjaciel Polski - mawiał, że jeśli człowiekowi odbierzemy choćby najdrobniejszą cząstkę jego wolności, to w tym momencie cała jego wolność kumuluje się w tej cząstce. Do ostatniej niedzieli nie wiedziałem, że miał na myśli supermarkety.

- Co ciekawe, ta cząstka jest istotna dla wielu wyborców PiS i są bardzo sceptyczni wobec tego zakazu. Czyżby bożek konsumpcji bardziej do nich przemawiał niż cała charyzma prezesa Kaczyńskiego?

- To w ogóle rodzi pytanie, czy jako społeczeństwo kontrolujemy to, co dzieje się wokół nas. Czy demokracja w ogóle działa. Czy wspólnota polityczna z mechanizmami demokratycznymi może zrobić coś, co nie będzie w interesie rynku i międzynarodowych inwestorów. Bo to przecież oni są w największym stopniu przeciwni tej regulacji. Czy jesteśmy jako zbiorowość zdolni wyrwać się z myślenia o wszystkim wyłącznie w kategoriach konsumpcji?

- Jesteśmy?

- Cała ironia polskiej sytuacji polega na tym, że jesteśmy bardzo prozachodnim społeczeństwem. Im wyżej ktoś jest w strukturze społecznej, tym ten jego okcydentalizm jest żarliwszy. W świecie Zachodu, a już zwłaszcza w tej jego części, którą najlepiej znamy - czyli w Niemczech czy Austrii - od lat istnieją ograniczenia handlu. Traktujemy te społeczeństwa jako wzorce demokracji, dobrobytu i racjonalności ekonomicznej, ale większość sympatyków tego modelu cywilizacyjnego oburza się na zakaz handlu. Doprawdy zadziwiające.

- Ta wybiórczość jest jeszcze głębsza. Bo oprócz zakazu handlu nieźle ma się tam państwo dobrobytu, którego tak nie lubimy, bo trzeba na nie płacić wyższe podatki.

- Ano właśnie. Jeśli więc czegoś dowiedzieliśmy się w ostatnią niedzielę, to tego, jaką siłę ma lobbing wielkich sieci handlowych. W kraju, który swoją wolność w dużej mierze zawdzięcza ruchowi związkowemu, mało kto przejmuje się perspektywą pracownika i nie zdaje sobie sprawy, że to, iż niedziele są pracujące, wynika przede wszystkim z patologicznego bezrobocia. To ono przez ponad dwie dekady czyniło polskiego pracownika bezradnym wobec pracodawcy i skazanym na jego zachcianki. Także na pełną dyspozycyjność. Jakbyśmy zapomnieli, że jeszcze niedawno tyle dyskutowało się o jakości pracy w supermarketach, gdzie kasjerki były zmuszone do noszenia pieluch. Zapominamy, że praca w supermarketach kojarzyła się z niską płacą z ograniczonym ubezpieczeniem.

- Chyba łatwo to niektórym przychodzi, bo dla wielu z nas wartością nie są dobre warunki zatrudnienia innych, ale możliwość oddawania się orgii zakupów. Niektórzy w możliwości niedzielnych zakupów widzą prawo człowieka, jakby tym prawem była wolność do wyzysku innych.

- To w pewnym sensie jest wielkim aktem oskarżenia wobec III RP, która powstawała na fundamentach humanizmu, demokracji i wolności, a na końcu okazuje się, że te szczytne idee sprowadzają się wyłącznie do tego, żeby kasjerka służyła w niedziele w pracy, by ktoś inny mógł bezrefleksyjnie chadzać po targowisku, zwanym dla niepoznaki galerią.

- Skoro już to wszystko wiemy, to czego można się polityczne spodziewać po tym zakazie? PiS przyjdzie zapłacić za to, że uderzył w przyzwyczajenia Polaków?

- Przy wielopoziomowym kryzysie, z jakim w życiu społecznym nie tylko w Polsce mamy do czynienia, nie wyobrażam sobie, żeby Polacy byli gotowi umierać za supermarkety.

- To jest pan optymistą.

- Oczywiście, reakcje na ten zakaz są bardzo różne, ale przy podejmowaniu decyzji wyborczych kierujemy się bardzo różnymi kryteriami. Zakaz handlu to tylko jeden z wielu. Zwróciłbym też uwagę, że pewne znaczenie może mieć tu czynnik przestrzenny.

- W jakim sensie?

Pojawienie się supermarketów w miastach wiązało się w dużej mierze z obecnością młodych demograficznie osiedli. Tam Platforma miała bardzo dobre wyniki. Sądzę więc, że dla elektoratu tej partii ten zakaz będzie miał znaczenie. Z drugiej strony wyborcy PiS ponadstandardowo obecni na wsi i w małych miasteczkach są tymi, którzy w mniejszym stopniu ulegli temu stylowi życia. Pewnie aż tak ważne się to dla nich nie okaże.

- Tu niektórzy straszą skutkami ekonomicznymi - wielkie upadki wielkich sklepów pociągną za sobą wielkie zwolnienia. Wtedy może się to okazać istotnym czynnikiem?

- Nie sądzę, żeby te czarne scenariusze miały się napisać. Na pewno zaobserwujemy zmiany na rynku, bo skoro ktoś traci na zakazie handlu, to zapewne pojawią się jego beneficjenci. Zaczniemy bowiem robić zakupy w mniejszych sklepach lub spędzać czas w inny sposób niż na wielkich niedzielnych zakupach, a to stworzy nowe potrzeby rynkowe. Co więcej, zawsze nas straszono, że jak będziemy ograniczać handel, to wiele osób straci pracę. W tej chwili okazuje się, że na rynku pracy nie brakuje. Brakuje pracowników.

Zobacz także: Niedziele bez handlu dzielą Polaków