Jeśli wierzyć pesymistom, w weekend czeka nas klęska żywiołowa większa niż powódź tysiąclecia - oto po raz pierwszy w niedzielę będzie obowiązywał zakaz handlu, wprowadzony niedawno przez rząd pod naciskiem Solidarności. Słychać więc dramatyczne opowieści o odciętych od zaopatrzenia Polaków, którzy będą przymierali głodem, bo nie obkupią się w artykuły spożywcze. Jakby zakupy można było robić tylko w supermarketach i dyskontach, a nie w osiedlowych, rodzinnych sklepikach, które będą mogły być otwarte. Niektórzy mówią, że na naszych oczach dokonuje się gwałt na uświęconej latami nowej świeckiej tradycji rodzinnych zakupów i wręcz zamach na podstawowe prawa człowieka. Jakby było nim prawo do wykorzystywania pracy innych do zaspokajania swoich egoistycznych potrzeb - bo przecież, żeby Polacy mogli oddawać się niedzielnej orgii konsumpcji w rodzinnym gronie, ktoś jest pozbawiony życia rodzinnego i zmuszony do ciężkiej orki. Pojawiają się też argumenty ekonomiczne, które straszą, że nasza gospodarka na zakazie handlu się wykolei, sklepy wielkopowierzchniowe i centra handlowe będą upadać, a wraz z ich bankructwem tysiące ludzi stracą pracę. Jednym słowem - koniec świata. Ale czy na pewno? Czy podobne argumenty nie padały przecież, gdy zakazywano pracy dzieci czy narzucano pensję minimalną? Kiedy w Australii już w połowie XIX w. wprowadzano ośmiogodzinny dzień pracy (my czekaliśmy na to aż do odzyskania niepodległości), tamtejsza prasa kipiała z oburzenia, pisząc m.in.: "kilku ograniczonych złośliwych głupców wszczęło tę agitację, której wynikiem będzie, że obecne świetne koniunktury będą wniwecz obrócone - ośmiogodzinny dzień pracy może być tylko triumfem jednodniowym". Ci "złośliwi głupcy" mieli jednak rację, bo to rozwiązanie stało się standardem w rozwiniętym świecie i jak widać, po 150 latach od pierwszych prób ulżenia życia robotnikom kapitalizm się od tego nie zawalił. Ba! Mimo swoich różnych problemów, nieźle się przez te wszystkie lata miał. A skoro ani przez zakaz pracy dzieci, ani przez krótszy dzień pracy świat się nie skończył, nie wiem, czemu miałoby się to stać z powodu zakazu handlu... Rynek ma tę cechę, że szybko przyzwyczaja się do nowych regulacji i uczy się z nimi żyć. Ekonomia nie jest przeciwko tej ustawie. Są nią przyzwyczajenia Polaków, ale te szybko się zmienią. Za 2-3 miesiące pewnie nikt już nie będzie biadolił, że nie może wybrać się na wielkie niedzielne zakupy. Po prostu wszyscy do tego przywykniemy.
Walczak komentuje: Spokojnie, to tylko zakaz handlu
2018-03-10
3:00
Za 2-3 miesiące pewnie nikt już nie będzie biadolił, że nie może wybrać się na wielkie niedzielne zakupy - przewiduje Tomasz Walczak.