Bo programy programami, bo obietnice obietnicami, bo wyuczone przemówienia, wyuczonymi przemówieniami, ale chcemy zobaczyć, jak oko w oko, jak krawat w krawat, jak garnitur w garnitur, jak mina w minę stają przed sobą ci, którzy darzą się szacunkiem bardzo umiarkowanym, ci, którzy pomysł na Polskę mają zgoła różny. Chcemy zobaczyć, jak dają sobie radę sami ze sobą.
Tak, jesteśmy w stanie oddać serce i przywództwo temu, który zwycięży, temu, który nas przekona. I z tego punktu widzenia łatwość, otwartość, elastyczność Donalda Tuska, który zadeklarował wczoraj, że jest w stanie ad hoc, w zasadzie tu i teraz wziąć udział w takiej debacie, przemawia na jego korzyść. Tym bardziej że jego oponenci nie byli na to wyzwanie gotowi. Jednak we wczorajszym przemówieniu premiera Tuska o jego uwielbieniu dla wolnych mediów i debat polityków prowadzonych wyłącznie przez zawodowych, profesjonalnych dziennikarzy wyczułem nutkę fałszu.
Przypomniałem sobie debatę kandydatów na prezydenta z PO, Sikorskiego i Komorowskiego. Za przyzwoleniem Tuska prowadzili ją zawodowi "dziennikarze", posłanka Mucha i poseł Nowak z PO. Żenująca nędza. Widać, że od tego czasu premier Tusk sporo się nauczył. Ile jest naprawdę wart, zobaczymy w czasie pojedynku z bardzo niewygodnym Kaczyńskim. Panowie! Chcemy debaty!