Mark Leonard

i

Autor: ecfr.eu, materiały prasowe Mark Leonard

Wywiad "Super Expressu"

Jesteśmy na wojnach, których nikt nie wypowiedział - przekonuje brytyjski politolog Mark Leonard

2022-12-12 5:05

Dyrektor jednego z najważniejszych europejskich think tanków i autor książki „Nie-pokój” wyjaśnia w rozmowie z Tomaszem Walczakiem, jak globalizacja podpala świat.

„Super Express”: – Współczesny świat jest spełnieniem marzeń myślicieli oświeceniowych i XIX-wiecznych liberałów, którzy uważali, że im bardziej świat będzie ze sobą połączony za pomocą handlu, transportu, komunikacji, tym bardziej pokojowy on będzie. XXI w. wcielił to wszystko w życie na niespotykaną skalę, ale w swojej książce „Wiek nie-pokoju” przekonuje pan, że konflikty nie tylko nie zniknęły, ale znalazły nowe obszary, na których się toczą. Mylili się?

Mark Leonard, brytyjski politolog, dyrektor Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych: – Oczywiście, że byli w błędzie. Jednym z najbardziej znanych przykładów tej pomyłki był brytyjski myśliciel polityczny Norman Angell, który tuż przed wybuchem I wojny światowej w swojej książce „Wielka iluzja” przekonywał, że ówczesna globalizacja sprawiła, iż gospodarcze koszty wojny stały się zbyt wysokie, nikomu nie opłaca się ich wzniecać, więc konflikty zbrojne są wręcz niemożliwe. To zresztą ciekawa paralela między XIX w. a współczesnością. Wówczas dzięki kombinacji zrodzonej w Wielkiej Brytanii rewolucji przemysłowej i brytyjskiego imperializmu pojawił się prawdziwie globalny świat. Para, kolej i telegraf zmieniły tożsamość ludzi, którzy zaczęli myśleć w skali globalnej. Do tego doszły liberalne koncepcje wolnego rynku, minimalnej ingerencji polityki w sprawy gospodarcze. Wszystko to skończyło się polami śmierci I wojny światowej i następującego po niej dalszego podziału świata.

– Może to wina imperializmu? To napięcie między znoszącą kolejne bariery globalizacją a coraz bardziej szczelnymi granicami i zapalnymi imperiów musiało doprowadzić do katastrofy?

– Moim zdaniem procesy konektywności uruchomiły siły, które zamiast czynić wojnę niewyobrażalną i niemożliwą, sprawiły, że stała się ona bardziej prawdopodobna. Po zakończeniu zimnej wojny zamiast XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej mieliśmy rewolucję cyfrową. Zamiast imperiów mamy globalizację, która pozwoliła gospodarkom o skali kontynentalnej takim jak Chiny czy Indie włączyć się w światową rywalizację. I znów jak w XIX i na początku XX w. wszystkie te rzeczy, które łączą świat ze sobą i splatają go coraz gęstszą siecią wzajemnych powiązań, mają swoje skutki uboczne w postaci podziałów i napięć.

Dr Ernest Wyciszkiewicz: "20 proc. Rosjan czuje się odpowiedzialna za zbrodnie i wie, że ta wojna jest kompletnie wbrew Rosji"

– Historia się powtarza?

- Nie ma tu, oczywiście, dokładnej analogii z XIX w. Niemniej wiele tu znajomych rzeczy – dynamiki i zakłóceń, które niesie ze sobą konektywność. Tak jak XIX-wieczna globalizacja, której ton nadawała Wielka Brytania, zaczęła się od liberalizmu, a skończyła naukowym rasizmem i katastrofą I wojny światowej, tak jej współczesna wersja prowadzona pod auspicjami Stanów Zjednoczonych, która zaczęła się po zimnej wojnie od globalnego wolnego rynku stworzonego przez konsensus waszyngtoński, kończy się Donaldem Trumpem i jego klonami w różnych państwach świata. Chcę przez to powiedzieć, że zamiast kosmopolitycznej globalnej wspólnoty mamy wzrost nacjonalizmów i polityki tożsamościowej, co nieuchronnie prowadzi do odnowy podziałów i wzrostu napięć.

– Liberalny internacjonalizm te współczesne zakłócenia tłumaczy w ten sposób: póki trwała zimna wojna, a świat jasno dzielił się na dwa obozy – USA kontra ZSRR – konektywność świetnie sprawdzała się w ramach świata zachodniego, ponieważ oprócz gospodarki i technologii łączyły go także wartości demokratyczne. Po zimnej wojnie, kiedy próbowano przeszczepić to wszystko na zróżnicowany świat, musiało się to skończyć napięciami. Może właśnie globalizacja łączy tylko demokracje i tylko między nimi łagodzi napięcia?

– Coś w tym jest. Unia Europejska jest zbudowana na idei, że jeśli tworzymy mocne wzajemne więzi między państwami, musimy się upewnić, że rządzimy się tymi samymi zasadami, wyznajemy te same wartości. Stąd jednym z warunków wstąpienia do UE jest zaimplementowanie 80 tys. stron przepisów prawnych i zobowiązanie się do przestrzegania wartości i norm demokratycznych wspólnych dla wszystkich państw członkowskich. Moim zdaniem było to bardzo przenikliwe spostrzeżenie jednego z ojców założycieli Unii Europejskiej Jeana Monneta. Prawdą jest jednak także coś innego.

– To znaczy?

– Wraz z coraz większym rozszerzaniem się Unii różnice w wartościach i polityce poszczególnych członków często tworzą napięcia wewnątrz Wspólnoty. Widzieliśmy to choćby w czasie kryzysu strefy euro, kiedy krytyka za problemy gospodarcze ze strony Północy pod adresem Południa miała często wymiar kulturowy. Podobnie było w czasie kryzysu uchodźczego w 2015 r., kiedy bardzo różne kraje przyjmowały bardzo różne postawy. Nie inaczej jest teraz w czasie wojny w Ukrainie, kiedy kraje leżące tuż obok niej, graniczące z Rosją i mające doświadczenie rosyjskiej opresji mają wątpliwości, na ile mogą ufać krajom, które takich granic i doświadczeń nie mają. Im większa więc Unia, tym więcej napięć i różnic. Natomiast robiąc research do mojej książki, zauważyłem coś innego, wręcz paradoksalnego. Nie tylko różnice, lecz także podobieństwa tworzą napięcia.

– Tu wskazuje pan dość nieoczywisty przykład Stanów Zjednoczonych i Chin.

– Dokładnie. To dwa państwa, które są z jednej strony niezwykle silnie ze sobą powiązane gospodarczo, a jednocześnie narastają między nimi ogromne napięcia. Relacje między Chinami i Stanami Zjednoczonymi były dużo lepsze, kiedy dużo bardziej się od siebie różniły. Jeszcze 20 lat temu Chiny były największym krajem rozwijającym się, a Stany Zjednoczone najbardziej zaawansowanym krajem rozwiniętym. Chiny były ogromnym hubem produkcyjnym, a Stany Zjednoczone źródłem konsumpcji i technologii. Te ówczesne różnice można mnożyć, ale one sprawiały, że oba państwa doskonale się uzupełniały. Ta symbioza sprawiła, że Niall Ferguson ukuł wręcz nowy termin: Chimerica. Przez te ostatnie 20 lat mieliśmy jednak do czynienia z ogromnym procesem konwergencji.

Soltenberg ostrzega przed Putinem. "Wojna w Ukrainie może zmienić się w wojnę Rosji z NATO"

– W jakim sensie?

– Oba państwa stają się do siebie coraz bardziej podobne. Chiny próbują zmienić swoje miejsce w łańcuchu wartości, opracowując nowe technologie, podejmując próby stworzenia własnego internetu. Starają się podbijać świat najbardziej zaawansowanej nauki. Tworzą coraz bardziej zaawansowany kompleks militarny, a w kwestiach polityki zagranicznej zaczynają myśleć jak Stany Zjednoczone. Jednocześnie Stany Zjednoczone odchodzą od nieograniczonego niemal niczym wolnego rynku na rzecz większej kontroli nad gospodarką. Kopiują niektóre chińskie strategie gospodarcze, jak choćby wprowadzenie większych ograniczeń dla inwestycji zagranicznych. Waszyngton stara się też tworzyć alternatywę dla chińskiego pomysłu nowego jedwabnego szlaku. Pod wieloma względami oba kraje coraz bardziej przypominają siebie, a im bardziej są podobne, tym bardziej rosną między nimi napięcia. A wracając do pańskiej uwagi na temat demokracji i autokracji, trzeba zauważyć kolejny paradoks.

– Jaki?

– Dwie największe rebelie przeciwko globalizacji wcale nie przyszły ze świata autokracji, ale z najbardziej otwartych państw z najdłuższą historią demokracji. Mam tu na myśli Stany Zjednoczone i Trumpa oraz Wielką Brytanię i brexit. Ta podwójna rewolucja z 2016 r. jest chyba najbardziej dramatyczną ilustracją, jak marzenia o globalizacji i porządku liberalnym poszły w złą stronę. Rewolucja przyszła ze środka tego liberalnego porządku.

– Wracając jeszcze do wzajemnych zależności, które miały przynieść wieczny pokój, to zwłaszcza niemiecka polityka ostatnich dziesięcioleci, by stworzyć z Rosją sieć powiązań i wybić jej z głowy agresję, runęła wraz z wybuchem wojny w Ukrainie. A wszystkie narzędzia, które miały służyć budowaniu wzajemnych korzyści są dziś wykorzystywane jako broń. Zachód uderza w uzależnienie Rosji od technologii i dóbr, odcinają ją od nich. Rosja gra surowcami energetycznymi, od których uzależniła się Europa.

– Zdecydowanie to wielka rewolucja, którą obserwujemy. Wierzyliśmy, że współzależność może zmienić dawnych wrogów w przyjaciół i stać się najtrwalszą barierą przed konfliktem. Stała się ona narzędziem siły, a czasem staje się bronią. Wojna w Ukrainie jest oczywiście toczona na frontach w Donbasie czy południu kraju, ale jednocześnie wiele jej frontów znajduje się poza jej granicami. Zachód stara się izolować Rosję za pomocą sankcji. Rosja zaś używa surowców energetycznych i uchodźców, by osłabić zachodnią determinację i do pomocy Ukrainie, i wywierania presji na Rosję. To zupełnie inny sposób prowadzenia wojny. Wojna w Ukrainie jest jednocześnie klasyczną XX-wieczną wojną, która przypomina o koszmarach I i II wojny światowej i XXI-wieczną wojną prowadzoną za pomocą kontektywności zamienionej w broń. Zmienia też myślenie ludzi o globalizacji.

– W jaki sposób?

– Zamiast być szansą, staje się postrzegana jako zagrożenie dla ludzi.

– Wspomniał pan o sankcjach, których używamy jako Zachód przeciwko Rosji. W swojej książce zwraca pan uwagę, że współcześnie sankcje to broń masowego rażenia.

– Rzeczywiście jeszcze jakiś czas temu sankcje były używane jako narzędzie rządów, które nie chciały prowadzić wojen, ale czuły presję, by zrobić cokolwiek. W ostatnich latach to się zmieniło. Uczynienie z amerykańskiego systemu finansowego broni zmieniło reguły gry i obecnie sankcje mogą siać dużo większe spustoszenie niż wcześniej. Kiedyś sankcje dotyczyły przeważnie dwóch państw. Teraz mamy bardzo skomplikowaną globalną układankę, wykorzystującą globalne łańcuchu dostaw, siłę dolara czy internet. Uderzają w większą liczbę ludzi, a czasem ich zabijają, kiedy np. odetnie się jakiś kraj od światowego rynku leków. Stały się też dużo bardziej nieprzewidywalne, jeśli chodzi o ich wpływ. Czasami mają wręcz odwrotne od zamierzenia skutki. W krótkiej perspektywie zamiast osłabić reżim, w który uderzają, mogą mu pomóc się skonsolidować. Tak było z sankcjami na Rosję po aneksji Krymu. Chociaż uderzyły w rosyjską gospodarkę, pozwoliły Putinowi zjednoczyć wokół siebie elitę.

– Tych kilka przykładów daje pewne wyobrażenie o tym, co pan rozumie przez określenie nie-pokój. To stan wojny, która trwa, ale której nikt nie wypowiedział?

– W XIX i XX w. wypracowaliśmy wiele praw związanych z wojną, które zakładały m.in., że musi być ona wypowiedziana deklaracją wojny, jest prowadzona przez armie w ramach określonych zasad i kończy się podpisaniem traktatu pokojowego. Minęło jednak wiele czasu, odkąd mieliśmy do czynienia z tego typu konfliktem. Często nawet brutalne wojny nie zaczynają się od jej wypowiedzenia, jej ofiarami są w dużej mierze osoby, które nie noszą mundurów. Rodzaj i liczba frontów, na których jest toczona, dramatycznie wzrósł, uderzając niemal w każdą dziedzinę życia cywili. Słowo „nie-pokój” nie jest nowym słowem i używali go specjaliści od sfery cyfrowej, którzy próbowali znaleźć sposób na opisanie działań, które nie mają natury militarnej. Chiny i Stany Zjednoczone są na wojnie, nieustannie prowadzą przeciwko sobie najróżniejszego rodzaju ataki, ale wszystko to dzieje się pod przykrywką pokoju. To jednak niejedyne przykłady i wiele jest na świecie państw, które używają łączących nas sieci powiązań, by realizować swoje interesy i osłabiać innych. Przekształcenie niemal wszystkiego w broń sprawia, że nie mamy tak wielu wojen w klasycznym sensie tego słowa, ale ofiarami środków używanych w czasie tego nie-pokoju są dziesiątki milionów ludzi na całym świecie.

Gen. Marek Dukaczewski: "Komisja likwidacyjna działała, gdy Polska już była w NATO. Taka wiedza była dla Rosjan bezcenna" [Express Biedrzyckiej]
Sonda
Czy rozważałeś/aś wyjazd z Polski w obawie o bezpieczeństwo kraju w związku z wojną w Ukrainie?