Brutalne morderstwo byłego premiera wstrząsnęło krajem! Wszystko przez politykę?

Choć od tej tragedii mijają trzydzieści dwa lata, dopiero od niedawna wydaje się, że winni zostaną wreszcie skazani. Czy gang karateków stał za morderstwem byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej?

Powojenne losy przedwojenne willi – od katowni, przez Tuwima, po Jaroszewicza

Historia Anina sięga I wojny światowej, gdy stanowił część dóbr Ksawerego Branickiego. To zresztą od imienia jego żony pochodzi nazwa tego osiedla położonego dzisiaj w warszawskiej dzielnic Wawer. Były to wówczas tereny leśne, gdzie płynęła kryniczna woda, powietrze było czyste, a cisza koiła. Dlatego Anin początkowo pełnił tylko funkcję letniskową, zimą życie tam zamierało.

Willa Lotha, od nazwiska pierwszego właściciela, położona przy ul. Zorzy 19 powstała pod koniec lat 30. już jako dom całoroczny. Niegdyś wyróżniała się ogrodem z basenem, który w trakcie wojny popadł w ruinę. Później mieściło się w willi przedszkole, następnie tajna katownia Służb Bezpieczeństwa, a wreszcie w 1948 roku ponownie odczarował ją Julian Tuwim, który zamieszkał tam z rodziną. Gdy poeta zmarł w 1953 roku, po dwóch latach jego żonę oraz przybraną córkę eksmitowano. To wtedy willa doczekała się ostatniego lokator. Był to przyszły premier Piotr Jaroszewicz z rodziną.

Prywatna stacja benzynowa „czerwonego księcia”

Piotr Jaroszewicz pełnił wówczas funkcję ministra górnictwa. Choć pochodził z terenów dzisiejszej Białorusi, początki jego kariery sięgały terenów Garwolina – w latach 30. był dyrektorem szkoły podstawowej w Michałówce oraz członkiem Związku Nauczycielstwa Polskiego. W 1940 roku został zesłany na teren Kazachstanu, a w 1943 przyjęto go do 1. Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Tak rozpoczęła się jego kariera wojskowa oraz polityczna.

W 1946 roku urodził mu się syn Andrzej, którego matka zmarła w 1952 roku. Z drugą żoną, Alicją Solską, uczestniczką Powstania warszawskiego oraz dziennikarką, ożenił się w 1954 roku. Doczekali się syna Jana. Wśród starych mieszkańców Anina krążą legendy o prywatnej stacji benzynowej na terenie posiadłości premiera, z której korzystał Andrzej zwany „czerwonym księciem”.

W stanie wojennym został internowany jako były premier

Piotr Jaroszewicz został premierem, gdy Edwarda Gierka wybrano na I sekretarza KC PZPR. Był jego prawą ręką m.in. dlatego, że po latach spędzonych w ZSRR (najpierw w gułagu, potem w wojsku) znał Rosjan i potrafił się z nimi porozumieć.

W ramach procesu liberalizacji politycznej, Rada Ministrów pod przewodnictwem Jaroszewicza podjęła w 1971 uchwałę o anulowaniu decyzji TRJN z 1946 o pozbawieniu obywatelstwa generałów Andersa, Kopańskiego, Chruściela i Maczka. Zapamiętany został jednak z ogłoszonej przez siebie podwyżki cen żywności, która wywołała protesty robotników w Ursusie oraz Radomiu.

Gdy pod koniec lat 70. Moskwa zaczęła naciskać na silniejsze polityczne represje wobec opozycji, Edward Gierek rozumiał, że idzie czas wymiany władzy. Jedną z jego decyzji było odsunięcie Piotra Jaroszewicza ze stanowiska premiera w lutym 1980 roku. We wrześniu tego samego roku obu panów usunięto z Komitetu Centralnego. Jako były premier i człowiek Edwarda Gierka, został w stanie wojennym internowany.

Zakrwawiony siedział przywiązany do fotela z rozpiętą koszulą

W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku do willi byłego premiera w Aninie weszli bandyci. Nie wiadomo, w jaki sposób włamywacze dostali się do środka, ponieważ Piotr Jaroszewicz z żoną przyjmowali ludzi w swoim domu bardzo ostrożnie.

- Ojciec nie prowadził zbyt dużego życia towarzyskiego, ani kiedy był premierem, ani na emeryturze. Nie ten charakter. Raczej ogród, praca fizyczna, pisał wspomnienia. Spotykał się tylko ze swoimi byłymi współpracownikami

– mówił syn.

Nie dostrzeżono śladów włamania. Uwagę policjantów zwróciły zniszczone aparaty telefoniczne oraz dziwne zachowanie psa, gdyż

nie reagował na obecność innych osób i sprawiał wrażenie oszołomionego

Wiemy na pewno, że mordercy spędzili w środku kilka godzin. Najpierw skrępowali małżeństwo, potem długo torturowali każde z nich – on zginął poprzez uduszenie, ona została zastrzelona.

1 września późnym wieczorem Jan Jaroszewicz zjawił się w Aninie, ponieważ przez cały dzień nie mógł skontaktować się z rodzicami. Gdy znalazł zwłoki ojca, niezwłocznie pojechał na policję. Zakrwawiony były premier siedział przywiązany do fotela z rozpiętą koszulą. Alicja Solska leżała w łazience.

Napad rabunkowy czy mord polityczny?

Śledztwo wszczęto kolejnego dnia. Policja zakładała, że napad miał charakter rabunkowy. Zginęły dwa pistolety, 5 tysięcy marek, złote monety i damski zegarek, lecz zostawione zostały cenne obrazy, biżuteria czy książeczki czekowe. Szybko pojawiła się teoria, że były premier zginął, ponieważ wiedział za dużo.

Wiadomo było, że Piotr Jaroszewicz pracował nad drugą częścią swoich wspomnień. Pierwszą opublikował w 1990 r. w formie wywiadu rzeki, który przeprowadził z nim Bohdan Roliński. Jaroszewicz sugerował, że wie dużo więcej, niż mówi w książce, i że być może tę wiedzę w przyszłości ujawni

– tłumaczył we „Wprost” prof. Patryk Pleskot, autor książki „Zabić. Mordy polityczne PRL”.

Choć istniało wiele teorii na temat tego, jakie dokumenty posiadał były premier w swoim domu i kogo mógł nimi obciążyć, według Jana Jaroszewicza zginęły z domu tylko notatki ojca.

Ja sam zabezpieczyłem wszystkie maszynopisy - to nie były rękopisy - wszystkie dokumenty, które były na biurku, zostały w tym dniu zabezpieczone i sam osobiście oddałem do prokuratury, więc te dokumenty nie zginęły. Zresztą do tej pory się znajdują w dyspozycji bodajże prokuratury albo zostały wydane rodzinie

– mówił Dariusz Janas, pierwszy szef policyjnej grupy dochodzeniowej, która badała napad.

Kryminaliści z Mińska zostali uniewinnieni, dziennikarz znalazł zaginione dowody

Pierwotnie w sprawie Jaroszewiczów w kwietnia 1994 roku zatrzymano czterech kryminalistów z Mińska Mazowieckiego: Krzysztofa R. „Faszystę”, Wacława K. „Niuńka”, Henryka S. „Sztywnego” i Jana K. „Krzaczka. Sąd przedłużał im areszt w nieskończoność. Prokuratura jako dowód wskazywała nóż fiński, ewidentnie pochodzący z domu Jaroszewiczów oraz podważała alibi.

Proces zakończył się uniewinnieniem oskarżonych 30 października 1998 roku. Zostały im wypłacone odszkodowania. Przez następne lata pytanie kto i dlaczego zabił powracało z dużą regularnością. W 2017 roku dziennikarz Tomasz Sekielski natrafił na zaginione dowody: zakrwawione ubranie ofiar oraz folie z odciskami palców. Natrafił to dużo powiedziane. Przekazał mu je Jan Jaroszewicz, który wcześniej odebrał je z sądu.

Ta sprawa miała różne etapy. Nie ma jednak zbrodni doskonałej. (...) Dwóch sprawców, którym ogłoszono zarzuty i przesłuchano jako podejrzanych w tej sprawie, przyznało się do popełnienia tej zbrodni, opisują szczegóły przebiegu przestępstwa zabójstwa oraz rabunku

– powiedział wtedy Zbigniew Ziobro na specjalnie zwołanej konferencji prasowej.

Zazwyczaj nie kończyło się krwawo, lecz mieli na swoim koncie morderstwa

W latach 90. „gang karateków” siał postrach swoimi niezwykle skutecznymi napadami na bogate domy w Polsce. Tworzyli go wychowankowie sekcji karate Akademickiego Zespołu Sportowego w Wyższej Szkole Inżynierskiej w Radomiu. Gdy przyszła transformacja ustrojowa, Dariusz S., Marcin B. i Robert S. nie mogli swoimi medalami opłacić rachunków. Więc obmyślili plan.

Napadali na bogatych, rabowali pieniądze i kosztowności, ale nie tykali antyków oraz dzieł sztuki. Trudno się sprzedawały. Najpierw przez wiele dni obserwowali dom, uczyli się zwyczajów, potem wchodzili i krępowali mieszkańców. Zazwyczaj nie kończyło się krwawo. Zazwyczaj zostawiali po sobie porządek. Do 2017 ciążyło na ich grupie zabójstwo małżeństwa z Gdyni oraz mężczyzny z Poznania. Gang rozbito w 1997 roku.

Dziewięć miesięcy po znalezieniu przez Sekielskiego zagubionych dowodów, trzech podejrzanych zostało zatrzymanych.

W naszej ocenie materiał dowodowy nie pozostawia wątpliwości co do tego, że przedstawiciele gangu karateków, Robert S., Marcin B. i Dariusz S., dopuścili się tych czynów

– powiedział prokurator okręgowy w Krakowie Rafał Babiński.

„Oskarżenie przed sądem sformułowano w oparciu o kłamstwa współoskarżonych…”

Dariusz S. po zatrzymaniu ujawnił śledczym kulisy napadu na dom byłego premiera. W 2018 roku zarzuty przedstawiono również Robertowi S., odsiadującemu wyrok za wcześniejsze przestępstwa oraz Marcinowi B. W grudniu 2019 roku do sądu trafił akt oskarżenia. Proces ruszył w sierpniu 2020 roku.

Dariusz S. oraz Marcin B. twierdzą, że byli na miejscu zbrodni. Konsekwentnie obciążają też Roberta S., podkreślając, że to on kierował napadem, a oni byli wykonawcami zadań. Z kolei Robert S. nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czynów.

Zarzuty oraz oskarżenie przed sądem sformułowano w oparciu o kłamstwa współoskarżonych

– zaznaczył. Czy po trzydziestu latach uda się skazać winnych zbrodni sprzed trzech dekad, a sprawa zostanie ostatecznie zamknięta?