"Super Express": - Odnaleziono kluczowe dowody w sprawie zabójstwa pańskiego ojca. Okazuje się, że miał je pański brat. W piwnicy w pudle, które otrzymał z sądu w 2010 roku.
Andrzej Jaroszewicz: - Cieszę się, że te dowody się odnalazły. Przede wszystkim należałoby jednak bardzo rzetelnie przestudiować dwa pierwsze tomy akt. Bo tam de facto jest sedno sprawy! Dziwię się jednak kilku sprawom, które wyszły przy tej okazji.
- Jakim?
Jan, mój brat, nie jest jedynym spadkobiercą. Ci, którzy zwracali mu te materiały, nie dopełnili obowiązku powiadomienia wszystkich członków rodziny. W 2005 roku wrócono do sprawy, ale okazało się, że tych odcisków palców brakuje. I mój brat dostaje tę paczkę pięć lat później?! I paczkę trzyma, nie zagląda do niej i oddaje ją redaktorowi Sekielskiemu po siedmiu latach od otrzymania?
- Bałagan w prokuraturze i sądzie?
- To kabaret, a nie śledztwo. Przecież to był premier państwa! I niezależnie, jak kto PRL ocenia, to sposób wyjaśniania tej sprawy to skandal i wstyd dla Polski.
- Ma pan za złe bratu, że nie powiedział, że ma te rzeczy w piwnicy?
- Więcej. Ja nie wierzę w wersję podawaną przez mojego brata. Żeby coś dostać z sądu i nie otwierać? Odwrócę sytuację i zapytam pana: czy pan otworzyłby to pudło, gdyby pan je dostał, czy trzymałby przez siedem lat zamknięte?
- Otworzyłbym.
- Ja też. Jeszcze zanim wyszedłby z domu ten, który je przyniósł. Wszyscy by otworzyli! Dziwi mnie i boli zachowanie mojego brata. Przecież tu nie chodzi o kwestię ciekawości... Co więcej, ktoś musiał mu to dać, na przykład ze spisem tego, co jest w środku, i on to musiał pokwitować. I tu jest kolejna zagadka.
- Jaka?
- W pudle, które Jan przekazał panu Sekielskiemu, brakuje najbardziej istotnego odcisku palca. Tego zdjętego z ciupagi, której użyto do zadzierzgnięcia liny na szyi mojego ojca. Ślad tego, który bezpośrednio zabijał.
- Pański brat mówi, że przez siedem lat nie zaglądał do pudła, bo miał traumę.
- To niepoważne. Żyjemy w normalnym świecie. Co to za opowieści, że z tajemniczego pudła wyskoczą jakieś duchy, które go opętają?! Litości! Miał traumę? To dlaczego nie zawołał mnie, nie poinformował o tym? Przecież to był jego zasr... obowiązek! Dlaczego on to trzymał zamknięte przez siedem lat?!
- Pańskim zdaniem dlaczego?
- Moim zdaniem Jan nie mówi całej prawdy. Nie mówi wszystkiego, co wie. Nie podobają mi się jego tłumaczenia i wystąpienia. Są dość pokrętne.
- Nie podobały się panu już po morderstwie...
- Wtedy to nie było moje zdanie. Opinia o dziwnym zachowaniu Jana pojawiła się u ludzi prowadzących śledztwo. Dobrze, że zaczął wreszcie mówić. Może powie więcej.
- Brat nie mówi całej prawdy o tym morderstwie.
- Nie mówi.
- Co miałby ukrywać?
- Wie pan, ta sprawa stała się moim niechcianym drugim życiem. W zeznaniach sądowych Jana, które czytałem kilka razy, 70 czy 80 razy padają słowa "nie pamiętam" lub "nie wiem". Kiedy ja, po 25 latach pamiętam z tego dnia każde pół sekundy! Jan osobiście, w cztery oczy powiedział mi, że prokurator zabronił mu powiadamiania mnie o zbrodni. Mojej byłej żonie, kiedy dzwoniliśmy, powiedział, że "nic się nie stało".
- Po zabójstwie?
- Tak, już po zabójstwie! Swojemu bratu ze strony matki Jan powiedział to samo. Jego zachowanie powinni oceniać psycholodzy. Mnie bardzo trudno je zrozumieć.
- Mógł być zastraszany w tej sprawie?
- To także biorę pod uwagę. Trochę go znam. Mam do niego pretensję, bo otworzyli sejf, zabrali z niego co trzeba i nawet nie powiedzieli nam, co w nim było. Nie o to jednak chodzi... Nie mogę wykluczyć, że w sprawie morderstwa wchodził w grę jakiś prywatno-państwowy układ, coś za coś, jakiś kontakt części rodziny ze służbami... Jan musiałby jednak zacząć o tym mówić. Pod tym kątem większym znakiem zapytania jest dla mnie śmierć Alicji Solskiej.
- Dlaczego?
- Ojca torturowano, chciano z niego wydobyć jak najwięcej, nawet bandażowano mu głowę, by wytrzymał. W przypadku Alicji Solskiej to wyglądało trochę tak: zwiążemy panią, ma pani poduszkę i kołdrę, żeby było wygodnie, a rano panią znajdą. Nikt nie robi posłania osobie, którą chce się za chwilę zastrzelić.
- Po zamachu nie znaleziono testamentu pańskiego ojca. Znaleziono tylko ten macochy, który pana nie obejmował.
- Także w tym kontekście źle oceniam tajemniczość mojego brata. To milczenie, ukrywanie nawet tego, że coś otrzymał w pudle z sądu. Różne myśli same cisną się do głowy...
- Ze śledztwa wynika, że pański ojciec był bardzo ostrożny. Miał broń, nie wpuściłby o tej porze do domu obcych.
- Osobę znajomą mogli o tej porze wpuścić. Obcy nie przeszliby przez psa, który był wyjątkowo awanturniczy, ale ojca się słuchał. Mogli być ojcu znani, ale możliwe, że zostali wpuszczeni już wcześniej. To był duży dom z dużymi piwnicami i mogli, ukrywając się, czekać na dobry moment.
- Pan był sceptycznie nastawiony do teorii, że ojciec zginął, bo miał wiedzę o "matrioszkach", czyli tych agentach podstawianych przez ZSRR na miejsce osób, które zginęły.
- Trochę inaczej. Nie mam wątpliwości, że tego typu agentów używały i używają służby wszystkich mocarstw, które działają tam, gdzie toczą się wojny. Tylko czy to byłby powód zabójstwa w 1992 roku?
- Jaki motyw był bardziej prawdopodobny?
- Ojciec mógł mieć w domu jakieś dokumenty. Na pewno miał wiedzę. Kiszczak trzymał u siebie jakieś, inni zapewne też. I niech pan nie wierzy w opowieści, że Kiszczak by trzymał jakieś fałszywki. Skłaniam się więc ku temu, że mogło chodzić np. o agentów służb w szeregach dawnej opozycji, która doszła do władzy. Z rozmów z ojcem wynika, że może nawet i szerzej.
- To znaczy?
- Ojciec nie miał wielu znajomych, ale tym, z którymi rozmawiał, mówił o agentach służb w nowych elitach. Ze mną na spacerze wspominał też o tym, że "sprzedano Polskę", że to porozumienie, które przejęło Polskę po 1989 roku, było szersze. Że przyszli, dzielili i sprzedawali, a ojciec chciał jakoś w tym przeszkodzić.
- Pański ojciec został odsunięty od władzy jeszcze przed pojawieniem się Solidarności. Skąd mógł mieć wiedzę o tych agentach?
- Był inteligentny i wiedział, jak pozyskać informacje. Interesował się tym, co się dzieje, a zwłaszcza gospodarką. Jej stykiem z państwem. Ojciec mówił w prywatnych rozmowach wiele rzeczy, w które nie mam powodu wątpić. Także takich, które później się potwierdziły, jak agenturalna współpraca Wałęsy. Mówił o innych osobach, o infiltracji tych środowisk.
- Po morderstwie kontaktował się pan z Wałęsą jako prezydentem.
- Tak. I bardzo bym chciał wiedzieć, co Wałęsa wie na temat śmierci mojego ojca. Miał na biurku wszystko, co trzeba, co tylko chciał. I mam niemal pewność, że też nie powiedział wszystkiego, co wie.
- Rabunkowe tło morderstwa pan wyklucza?
- Z dochodzenia wynikało, że ci złodzieje obserwowali dom. Mogli nawet pojawić się na miejscu zbrodni, coś na szybko złapać w ręce, ale nie wierzę, by to był motyw. Przypuszczam, jak było, ale nie mam uprawnień, by postawić kropkę nad i w tej sprawie. Padają dobre sugestie.
- Czyli?
- Jeżeli potwierdzi się podejrzenie, że mogły to załatwić służby, to może nawet przestanie podlegać przedawnieniu. Mam już ponad 70 lat i chciałbym dożyć momentu, w którym dowiem się, jak było naprawdę.