Do tej pory dał się poznać jako średnio udany prezes Instytutu Pamięci Narodowej. Na tym stanowisku był bardzo stronniczy i promował jedną, prawicową wizję historii stojąc w wielu sprawach jasno po stronie PiS. Wcześniej był jeszcze sprawnym dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej. Na ten moment jest wielką niewiadomą, ale tak samo było przecież w 2015 roku z Andrzejem Dudą. To, że wiele osób w ogóle go nie kojarzy, paradoksalnie może okazać się atutem większym niż rozpoznawalność Przemysława Czarnka, czy nawet Tobiasza Bocheńskiego.
W tych wyborach, jak we wszystkich innych nie ma pewniaków. Nie jest nim więc także Rafał Trzaskowski. Warto jednak zauważyć, że przez ostatnich pięć lat konsekwentnie budował swoją markę i rozpoznawalność jako jeden z liderów Koalicji Obywatelskiej. Opłaciła się też organizacja corocznych imprez dla młodzieży pod szyldem Campus Polska. Prawybory w KO pokazały, że to właśnie on jest zdecydowanie mocniej osadzony w partii od swojego konkurenta. Dla wielu polityków tej formacji może i Radosław Sikorski jest dobrym ministrem spraw zagranicznych, ale to zdecydowanie za mało by myśleć o zwycięstwie w takim starciu. Gdyby Rafał Trzaskowski wygrał różnicą 60 proc. do 40 proc., to byłby oczywiście mniejszy cios dla Radosława Sikorskiego, ale i tak trudno mówić o jego wielkiej porażce. Szef dyplomacji pokazał się nie tyle samym działaczom Platformy Obywatelskiej, co wszystkim wyborcom, jako pretendent do absolutnie najwyższych urzędów w państwie, jako osoba, która zna się na polityce zagranicznej i bezpieczeństwie.
Nie były to jednak powszechne, a wewnętrzne wybory i główną rolę odgrywały inne atuty. Mam wrażenie, że wszyscy w Koalicji Obywatelskiej na tym zyskali. W mediach było to kluczowe wydarzenie ostatnich dni. Mówiliśmy o Trzaskowskim i Sikorskim, a nie o Szymonie Hołowni, który w jakimś sensie został przygnieciony prawyborami. O kandydata, czy kandydatkę Nowej Lewicy nikt już nawet nie pyta.