Andrzej Morozowski: - Przede wszystkim zaskakuje mnie pewna nieudolność prezydenta. Prawda jest taka, że wszyscy prezydenci popierali swoich. Ale z reguły robili to subtelniej. Mistrzem tego był Aleksander Kwaśniewski, który mawiał, że serce ma po lewej stronie. Wszyscy wiedzieli, że popiera SLD, ale nigdy tego głośno nie mówił. To samo było z Bronisławem Komorowskim. A Andrzej Duda trochę jak człowiek pierwotny - wziął maczugę i jak przyłożył, to wszystko poszło w drzazgi.
- Panu miejsce, gdzie te słowa padły, nie przeszkadza?
- Mnie nie. Uważam, że takie rzeczy można mówić w Warszawie, Berlinie czy w Murmańsku. Gdzie się chce. To nie jest zresztą problem dla Polski tylko dla samego Andrzeja Dudy.
- Jak to?
- Jego elektorat tego nie lubi. Bo gdzie to powiedział? W Niemczech. Przecież jeszcze niedawno sam prezes mówił, że Polska jest kondominium niemiecko-rosyjskim, a teraz wyborca PiS może sobie pomyśleć, że jak to? Nasz prezydent jedzie do Niemiec i tam wypłakuje się w rękaw, że w Polsce nie ma sprawiedliwości? Dla wyborcy pana prezydenta może to być duże przeżycie. Bardzo nieprzyjemne.
- Rozumie pan ludzi PO, którzy teraz oburzają się na prezydenta, że się żali za granicą na Polskę, podczas gdy sami za rządów PiS skarżyli się na dyktaturę Kaczyńskiego? Czy nie ma w tym hipokryzji?
- To jest część teatru politycznego, do którego jestem przyzwyczajony, ale oczywiście ta hipokryzja mnie śmieszy. Ale nie tylko hipokryzja PO, także PiS. Przecież jeszcze niedawno partia Jarosława Kaczyńskiego odsądzała od czci i wiary Radosława Sikorskiego za jego przemówienie w Berlinie, w którym wzywał Niemcy do wzięcia większej odpowiedzialności za Europę. Ileż wtedy było oburzenia, że jak śmiał - i to jeszcze w Niemczech - głosić takie rzeczy. Że nie skonsultował się z prezydentem i może trzeba było to w Polsce ogłosić. To typowe gry i zabawy polityków. To walka na łopatki i wiaderka o rządy w piaskownicy. Jednym słowem - normalka.
Zobacz: Sławomir Jastrzębowski: Rzeczpospolita Przekręciarzy, czyli logika po dopalaczach