Przyznam, że czytając podsłuchane przez prokuraturę rozmowy (tym razem politycy Platformy i PSL nie będą mogli jak mantrę powtarzać, że były nielegalne) pomiędzy prominentnym politykiem PSL Janem Burym a prezesem Najwyższej Izby Kontroli Krzysztofem Kwiatkowskim, mam po prostu mdłości. Przyznam również, że nie spodziewałem się, że szef NIK będzie się zachowywał jak chłopiec na posyłki partyjnego watażki. Najwyższa Izba Kontroli miała być tą niezależną instytucją, która dba o stan państwa, o jego "zdrowie". Po raz kolejny okazało się, że ryba psuje się od głowy, a jedna z najpotężniejszych osób w Polsce, prezes NIK, okazała się miękkim, podatnym na żądania polityka z PSL politykiem Platformy Obywatelskiej. Nie potrafił odciąć się od swojej przeszłości i wejść w nową rolę, nie potrafił powiedzieć twardo "nie". Jak widać czuł, że jest coś winien PSL-owi za poparcie, które dało mu stanowisko. Brak asertywności przekreśli karierę zdolnego i świetnie do tej pory zapowiadającego się Krzysztofa Kwiatkowskiego. Myślę, że najboleśniejsze dla niego samego jest to, że z podsłuchów dowiedział się, że Jan Bury uważa go za "d..." - kogoś, kogo można "docisnąć kolanem". Kiedy czytam opinie ludzi jakoś związanych z PO, którzy próbują całej tej sprawy bronić, na przykład Romana Giertycha, który oskarża prowadzącą sprawę katowicką prokuraturę, że jest PiS-owska, przecieram oczy ze zdumienia. To znaczy, że PO-wska prokuratura, mając takie dowody, nic by nie zrobiła? Zamiotłaby sprawę pod dywan zgodnie z całą logiką Rzeczpospolitej Przekręciarzy? Ta logika, proszę Państwa i proszę szanownego Romana Giertycha, to logika po dopalaczach. Pora zmierzyć się z rzeczywistością na trzeźwo.
Zobacz: Roman Giertych: Powinienem być chwalony przez tabloidy