"Super Express": - SLD i PO na przestrzeni lat ostro krytykowały IPN, pojawiały się żądania likwidacji instytutu. Tymczasem dziś trwa tam ostra walka. Czy paradoksalnie do zagłady tej instytucji dojść może za rządów deklarującego antykomunizm i wspieranie polityki historycznej Prawa i Sprawiedliwości?
Andrzej Stankiewicz: - Za likwidacją instytutu od lat opowiadało się SLD, politycy PO mogli IPN krytykować, na przykład w sprawie Wałęsy, ale sam instytut uważali za potrzebny, brali udział w wyborze władz IPN. Dopiero ostatnio mieliśmy nie najmądrzejszą wypowiedź Grzegorza Schetyny, który zapowiedział likwidację IPN. Mówię nie najmądrzejszą,bo ja tej instytucji bronię, choć patrząc na to, co się w niej dzieje, przychodzi mi to z coraz większym trudem.
- No właśnie - co się dzieje?
- Problem z PiS polega na tym, że partia ta ma pełnię władzy. Nie mając przepychanek z koalicjantem czy z opozycją, zajmuje się walkami wewnętrznymi. Mamy wojnę w spółkach Skarbu Państwa, gdzie jedna ekipa wymiata drugą, konflikty wokół mediów publicznych, wokół BOR, służb specjalnych. PiS jest dla siebie sam zagrożeniem. Myślenie PiS, że wprowadzi gdzieś swoich ludzi i zapanuje wieczna szczęśliwość, jest bardzo naiwne. IPN jest tego dowodem.
- A o co chodzi w konflikcie w instytucie?
- Mówiąc w skrócie - frakcje w PiS - jedna związana z Joachimem Brudzińskim, druga z Antonim Macierewiczem - toczą ostry spór. Jest jeszcze trzecia grupa, krakowska, związana z szefem klubu PiS Ryszardem Terleckim, którego celem jest utrzymanie na stanowisku obecnego prezesa IPN swojego człowieka Jarosława Szarka. Szefowi klubu PiS bliżej dziś do frakcji Brudzińskiego, ale będzie lawirował między grupami, które toczą ostrą wojnę o pieniądze na badanie szczątków ofiar komunistycznego reżimu. Mówiąc brutalnie - stronnicy Brudzińskiego i Macierewicza wzięli się za mordy nad szczątkami ofiar bohaterów podziemia. To, że w ogóle taki konflikt ma miejsce, nie mieści mi się w głowie. Wyobrażam sobie, co by było, gdyby władzę w IPN sprawowali ludzie wybrani przez Platformę. Przecież byłby wielki krzyk.
- Wiceprezes IPN Krzysztof Szwagrzyk, osoba zasłużona w badaniach na Łączce, złożył dymisję. Co pana zdaniem było jej powodem?
- Sytuacja jest dość prosta. IPN zawarł w 2012 r. umowę z Pomorskim Uniwersytetem Medycznym ze Szczecina na identyfikację tych szczątków. Jak PiS wszedł do IPN, Szwagrzyk został wiceprezesem. Zaczął krytycznie się przyglądać umowie z uniwersytetem. Jak zobaczył, że są zbyt drodzy, że te identyfikacje są zbyt wolne, próbował zmieniać umowę, nie chciał płacić niektórych faktur. No i napotkał opór polityczny frakcji szczecińskiej związanej z Brudzińskim, jednym z najbardziej wpływowych polityków PiS. Podał się do dymisji.
- A faktycznie te prace były zbyt wolne?
- Jak ujawnił w portalu wPolityce Marcin Wikło, w ubiegłym roku udało się zidentyfikować zaledwie jedną osobę. No to ja przepraszam!
- A więc Szwagrzyk zachował się honorowo?
- W zasadzie tak, ale brakuje mi tu jednej rzeczy - skoro podaje się do dymisji, chce to robić teatralnie w Dniu Żołnierzy Wyklętych, a więc 1 marca powinien w mediach jasno opowiedzieć, o co chodzi, na czym polega problem. Tego w działaniach profesora Krzysztofa Szwagrzyka mi zabrakło.
- Ryszard Terlecki powiedział też o rzekomym konflikcie Szwagrzyka z prof. Sławomirem Cenckiewiczem.
- Terlecki chce zasugerować opinii publicznej, że jest konflikt. Robi to jednak na tyle topornie, że nikogo nie przekona. Szwagrzyk i Cenckiewicz, uważany za stronnika Antoniego Macierewicza, faktycznie ze sobą współpracowali w czasie, gdy ubiegali się o funkcję prezesa IPN. I obaj zostali wystawieni do wiatru przez prezesa Kaczyńskiego. Dziś lojalnie się wspierają, żadnego konfliktu nie ma. Natomiast odejście prof. Szwagrzyka, który stał się ikoną prac na Łączce, laureata nagród wielu środowisk prawicowych ("Gazety Polskiej", "wSieci" i "Tygodnika Solidarność") - będzie potężnym obciążeniem wizerunkowym dla obecnych władz IPN.
ZOBACZ: Prof. Krzysztof Szwagrzyk: Latem prace na "Łączce" i Rakowieckiej