Kurdowie od lat dzielnie walczyli z Państwem Islamskim. Lewicowa partyzantka kurdyjska zatrzymała ekspansję islamskich fanatyków. Na wyzwolonych terenach wprowadzali oddolną demokrację. W Rożawie dbano o wartości, które są nam bliskie: szacunek dla praw kobiet, demokrację, tolerancję dla różnych światopoglądów. Patrząc na kurdyjską enklawę, można było uwierzyć, że Bliski Wschód da się wyrwać z obłędnej karuzeli dyktatur i fanatyzmu religijnego.
Teraz na te tereny wkroczyła armia Erdo?ana. Turecki satrapa chce zmiażdżyć Rożawę, żeby odebrać nadzieję milionom Kurdów żyjących pod tureckim butem. Robi to za cichym przyzwoleniem prezydenta USA.
Amerykańska zdrada wzmacnia terrorystów – jeśli Kurdowie zostaną zmiażdżeni, islamscy fanatycy będą mogli się łatwo odbudować. Świat obiegły już zresztą zdjęcia islamistów opuszczających więzienia. Jest tajemnicą poliszynela, że tureckie służby tradycyjnie miały z nimi dobre relacje.
Lekcja, której udzielił światu prezydent Stanów Zjednoczonych, jest prosta. Ten, kto opiera swoje bezpieczeństwo na gwarancjach Waszyngtonu, nie powinien spać spokojnie. Póki Kurdowie byli przydatni, mogli liczyć na wsparcie. Kiedy Trump uznał, że będzie to dla niego opłacalne, Amerykanie zdradzili swoich sojuszników i wydali ich na rzeź.
PiS lubi opowiadać bajkę, że pojawienie się wojsk USA w Polsce to gwarancja bezpieczeństwa. Amerykańscy żołnierze stacjonowali też w Kurdystanie, walczyli tam ramię w ramię z oddziałami kurdyjskimi. Nie przeszkodziło to Trumpowi wydać rozkazu odwrotu, kiedy tylko uznał to za korzystne dla swoich interesów. Dlaczego w naszym przypadku miałoby stać się inaczej?
Czas porzucić pewne złudzenie. Ameryka pod rządami Trumpa nie jest gwarantem bezpieczeństwa dla świata. Zamiast oglądać się na Amerykanów, Europa potrzebuje wspólnej polityki obronnej i własnych sił szybkiego reagowania. Bez nich możemy tylko bezsilnie patrzeć na tragedię Rożawy.