Marian Ryba był nawet przez moment ścigany przez IPN, ale nie za podżeganie do zbrodni sądowych (wiele wyroków śmierci, których się domagał, zostało następnie wykonanych), tylko za drobne uchybienia (takie ułomne wciąż mamy prawo), a sąd szybko umorzył proces ze względu na stan zdrowia oskarżonego. Mimo że Ryba tryskał zdrowiem, ale i dowcipami. Np. takimi, że Polska Rzeczpospolita Ludowa była państwem wolnym i… fajnym. Chociaż dla Ryby na pewno tak.
Bo karierę robił imponującą. W latach 1956–1968 r. pełnił funkcję naczelnego prokuratora wojskowego. W latach 1971–1981 w Sztabie Generalnym WP zajmował się „sprawami specjalnymi”, m.in. „problematyką rozbrojenia”. Równolegle do kariery wojskowej (tu dochrapał się stopnia generała brygady) ten były ubek został oddelegowany na front sportu. W Polskim Związku Piłki Nożnej był nie lada kim, bo w latach 1960–1978 wiceprezesem, a 1978–1981 prezesem; od 1960 r. wiceprezesował także CWKS „Legii” Warszawa.
I jeszcze taki epizodzik stanowojenny. 13 grudnia 1981 r. jako specjalny wysłannik tow. gen. Jaruzelskiego poinformował abp. Józefa Glempa o zarządzeniach władz. Został następnie wiceszefem Centralnej Komisji do Walki ze Spekulacją oraz przewodniczącym Centralnej Komisji Specjalnego Postępowania Porządkowego (swoją drogą, cóż to za instytucje komuniści wymyślali). Przepraszam, zapomniałbym, że ubek Ryba realizował się również na froncie urzędniczo-dyplomatycznym. W latach 1969–1970 był w Korei, a w 1973 r. w Wietnamie, by w końcu wylądować w Urzędzie Rady Ministrów w Warszawie. Oczywiście należał do PPR, a następnie do PZPR.
Sami Państwo widzą, jakże zasłużony to człowiek. I prócz odebrania mu nienależnych przywilejów emerytalnych do końca swoich dni Marian Ryba powinien być ścigany. Bo z komunistycznych zbrodniarzy żyje nie tylko Stefan Michnik.