Celem tych zmian, jak tłumaczą posłowie, jest ograniczenie ekspansji sieci aptek. Na jedną placówkę miałoby przypadać 3 tys. mieszkańców lub, jeśli w danym regionie jest mniej aptek, obowiązywałoby kryterium kilometrów – nowej apteki nie można by otworzyć, jeśli w odległości 1 km już działa inna.
Aptekarze widzą to jednak inaczej. – Po pierwsze, sieci apteczne to w ogromnej mierze przedsiębiorstwa polskie, zwykle niewielkie firmy rodzinne, które stały się przyjazne dla pacjentów dzięki polityce niskich cen i bogatej ofercie – mówi Grzegorz Gołąb (39 l.), właściciel sieci aptek Rumianek. – Mam siedem aptek, zatrudniam w nich kilkunastu magistrów farmacji. Daję prace ludziom, płacę w kraju podatki. Chciałbym się rozwijać, ale nie będę mógł, gdyż rynek zostanie zabetonowany na wiele lat.
Proponowane zmiany mogą oznaczać, że stworzą się aptekarskie dynastie, koncesja będzie przechodzić z ojca na syna, a żaden absolwent farmacji, jeśli nie urodzi się w aptekarskiej rodzinie, nie będzie miał szans na założenie apteki. Mogą też oznaczać likwidację wielu aptek. – I na tym straci pacjent – podkreśla p. Gołąb. – Ceny automatycznie pójdą w górę, bo jeśli teraz jako właściciel sieci otrzymuję rozmaite upusty od hurtowni, to kto się będzie ze mną liczył, jak będę miał dwie czy trzy apteki? Niższe ceny i szeroki asortyment leków jest możliwy dlatego, że firma jest poważnym nabywcą i może negocjować warunki z producentami i hurtowniami. A właściciel wchodzi do grupy sieci, kiedy ma powyżej pięć aptek. I właśnie w te sieci mają uderzyć zmiany. Często wchodzenie do sieci jest związane z przejmowaniem upadających aptek indywidualnych, co chroni je przed długami i bankructwem, a więc jest szansą dla takich placówek. Teraz będzie to niemożliwe.
96 proc. aptek w Polsce należy do polskich przedsiębiorców, głównie małych i średnich. To oni oraz pacjenci przede wszystkim odczują skutki zmian, zaprezentowanych przez parlamentarny zespól ds. regulacji rynku farmaceutycznego.
ZOBACZ: Będą likwidować apteki!