Guy Sorman: Zmiany muszą wyjść z dołu, a nie od polityków

2011-10-12 4:00

Z Guyem Sormanem, czołowym francuskim intelektualistą, pisarzem i podróżnikiem, rozmawia Mirosław Skowron

- Jesteśmy świeżo po wyborach w Polsce. Czy wyborcy, oddając głos, wybierają dziś tylko kogoś do administracji i reagowania na bieżące sprawy? Czy jednak możemy bądź powinniśmy oczekiwać od polityków czegoś więcej?

- Polacy, podobnie jak większość mieszkańców Europy, nie mają złudzeń na temat swoich polityków i ich oczekiwania nie są przesadnie wysokie. Chcą, by rząd kierował się zasadami prawa, nie nadużywał władzy i nie był zamieszany w afery korupcyjne. Dawał jakieś poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Taki program minimum.

- Daje się wyczuć jednak jakieś podświadome oczekiwanie, że politycy powinni zrobić coś więcej, niż zarządzać "starą biedą". Zwłaszcza w sytuacji zagrożeń i demonstracji takich jak w Grecji i Hiszpanii.

- Akurat lekcja Grecji pokazuje, że wyborcy wręcz powinni oczekiwać od polityków znacznie mniej. Tam politycy przyjęli grę, w której żądano od nich więcej i więcej. Spełniali te oczekiwania niemal bez zastanowienia. I skończyło się dramatycznie. Rządy z przerostem planów i ambicji bardzo często kończą się bałaganem, rozczarowaniami. Paradoksalnie jesteśmy tym bezpieczniejsi, im mniej mamy złudzeń wobec polityków.

- W Polsce nawet stateczni intelektualiści narzekają, że wszystkie kolejne rządy marnowały czas, były zachowawcze, unikały reform, które dadzą skok naprzód.

- Cóż, intelektualiści nigdy nie są zadowoleni z definicji. W życiu nie spotkałem jeszcze zadowolonego intelektualisty, taka już ich rola. I dobrze, mają być marzycielami z różnymi wizjami idealnych społeczeństw, do których trzeba dążyć. Muszą więc mieć nadmierne oczekiwania. Ale to pewna "pozytywna dewiacja". Normalni ludzie zachowują się inaczej.

- Skąd zatem bierze się u wyborców tendencja do wymiany rządów? Po kadencji ewentualnie dwóch?

- Nie wynika ona z chęci przeprowadzenia naprawdę wielkich zmian. Nie ma zresztą szans, by którykolwiek rząd spełnił większość wymagań wyborców. Zawsze będzie mniejszy lub większy niedosyt. Skłonność do zmian, niekoniecznie tych wielkich, leży jednak w naturze homo sapiens. Samochodów nie zmienia się przecież dlatego, że przestały jeździć i nie da się ich użyć. Z rządami jest podobnie. Nie oznacza to jednak, że skala ich oczekiwań wobec kolejnego rządu bądź samochodu rośnie.

- Idą, wrzucają kartkę do urny, ale co tak naprawdę zmieniają? Kiedy realnie porównamy działania ostatnich rządów, choćby w Polsce, to różnice są raczej personalne i estetyczne. Praktyczna strona, wpływająca na codzienne życie, pozostaje mniej więcej podobna. Wchodząc do rządu, politycy zajmują miejsce w systemie, który nie pozwala im odbiec od pewnej normy. Niezależnie od obietnic wyborczych.

- To prawda i dzisiejsze wybory sprowadzają się do decyzji "nieco więcej czy mniej tego samego co do tej pory". Zwłaszcza Europejczycy żyją dziś w sytuacji pewnej historycznej zgody na temat tego, czym jest demokracja, polityka, prawa człowieka i w jaki sposób powinna działać gospodarka. Nie oceniam, czy to konsensus dobry czy zły. Większość przyznaje jednak, że liberalna demokracja i gospodarka rynkowa się sprawdziły i lepiej ich nie ruszać. Konsensus jest na tyle szeroki, że zawiera w sobie wiele różnic. Ale w przypadku głównych aktorów na scenie politycznej, te różnice są w istocie symboliczne. Rywalizują ze sobą, ale gdy spojrzymy na nich z boku, to widzimy, że podzielają ten sam katalog podstawowych wartości. To nie są czasy na konfrontacje ideologiczne ani rewolucje.

- Czy to na pewno zdrowa sytuacja?

- Niektórzy ekonomiści czy intelektualiści mówią, że chora. Jedni alarmują, że Europa jest ospała, a rośnie jej konkurencja ze strony Azji. Z drugiej strony barykady odpowie im chór, że ten model kapitalizmu powoduje wzrost niesprawiedliwości i nierówności społecznych. Ale to głosy skrajne. Niemal nigdzie w Europie, nawet pomimo kryzysu, propozycje alternatywy wobec tego konsensusu nie mają najmniejszych szans na zwycięstwo wyborcze. Choć to nie jest ostateczne. Ale wcześniej czy później pojawi się ktoś, kto zaproponuje znaczne przewartościowanie, zmianę u podstaw.

- Początek tej zmiany ludzie widzą choćby w prekariacie, czyli rosnącej grupie młodych ludzi, którzy nawet wykształceni nie mają na rynkach pracy dobrych perspektyw.

- Demonstracje młodych wynikające z realiów Grecji, Hiszpanii czy nawet USA nie pozostaną bez wpływu na system. Ale nie sposób dziś jeszcze przewidzieć, czy tylko delikatnie go skorygują, czy zmienią, czy wręcz przyniosą nową ideologię.

- Spadająca niemal z wyborów na wybory frekwencja nie świadczy o tym, że ta liberalna demokracja ma przed sobą jakiś kryzysowy przełom?

- Wręcz przeciwnie! Owszem, ta frekwencja spada. Jeszcze bardziej niż w Polsce i wielu krajach Europy widoczne jest to w USA. Wyborami prezydenckimi zajmuje się ok. 50 proc. uprawnionych, w przypadku Kongresu jest to zaledwie 30-40 proc. Nie jest to jednak objaw choroby, lecz zdrowia liberalnej demokracji.

- W Polsce przywykło się raczej narzekać, że to dramat. Niektórzy rwą włosy z głów. Mamy kosztowne kampanie z celebrytami, w których przekonują, że warto pójść zagłosować...

- To wynika z niezrozumienia, dlaczego obywatele nie chcą iść do wyborów. Ludzie naprawdę nie są głupi. Decydują się pozostać w domach nie dlatego, że nie obchodzi ich los kraju bądź odrzucają demokrację. Nie chcą głosować, bo uważają, że system działa. Nie jest zagrożony. Widzą, że pójście na wybory będzie oznaczało przebieranie w niuansach, więc nie zawsze warto. Nie wszystkie te niuanse są dla nich istotne. Jak w USA, gdzie niezależnie od tego, czy władzę przejmą demokraci czy republikanie, podstawy ich życia się nie zmienią, nie czują, by miało coś im zagrażać.

- Czyli taka wielka "Zmiana", na jaką mieli nadzieję wyborcy Baracka Obamy, od początku była w ramach systemu mrzonką?

- Jesteśmy wciąż historycznie zbyt blisko doświadczeń reżimów totalitarnych, by systemy były wywracane do góry nogami. Nazizm, komunizm - to było dopiero przedwczoraj, a nie w jakiejś zamierzchłej przeszłości. W Polsce to przecież kwestia zaledwie 20 lat. Stąd zdecydowana większość preferuje powstrzymywanie się od ideologicznych eksperymentów. Wybiera stabilizację. Intelektualiści czy część polityków nazwie to brakiem ambicji. Ale inni nazwą to dobrą pamięcią historyczną. Trzeba też zrozumieć, jak działają współczesne społeczeństwa. Te naprawdę wielkie "Zmiany" nie mogą wychodzić od liderów, od widzimisię elit.

- Czyli jednak nie powinniśmy się spodziewać po politykach i elitach zbyt wiele?

- Tak, gdyż to nie jest już XIX czy XX wiek. Żeby jakiś projekt istotnych zmian miał sens, musi wyjść od dołu, od korzeni. W tym sensie polityka jest dziś rzeczywiście znacznie mniej istotna niż przed laty. Znacznie ważniejsze od tego, kto zostaje prezydentem, premierem, szefem partii staje się to, w którym kierunku zmienia się społeczeństwo. To może nawet swoista intelektualna rewolucja. Zwróćmy uwagę na niedawne rewolucje w krajach arabskich. Jakie znaczenie miały wszelkie plany, kto będzie następcą tego czy innego przywódcy?

- Jeżeli ta tradycyjna polityka staje się coraz mniej istotna, to może w niedalekiej przyszłości w ogóle nie będziemy potrzebować polityków? Wystarczy jakaś grupa managerów od zarządzania bieżącymi sprawami? W końcu Unią Europejską rządzą już urzędnicy, których nikt nie wybiera, o których wyborcy nie wiedzą niemal niczego, nie mają na nich wpływu...

- Istotnie są selekcjonowani przez rządy, ale te pochodzą poniekąd z wyboru. Kierunek ewolucji systemu, o którym pan mówi, jest już jednak w jakiś sposób widoczny. Zwróćmy uwagę, że w rozwiniętych demokracjach mamy już trend coraz większej autonomizacji zwykłych obywateli. Są coraz mniej zależni od polityków, władz różnego szczebla. Ostatni kryzys finansowy pokazał jednak, że wciąż nie znaleźliśmy tej równowagi, która pozwala na wyraźne określenie, co powinno być domeną rządu, a co pozostać w rękach społeczeństwa. Olbrzymie znaczenie ma tu lepszy dostęp do informacji dzięki zmianom, które przyniósł Internet. Tendencja do ograniczania władzy polityków znajdujących się na szczytach i przekazywania jej w ręce na szczeblu lokalnym jest jednak widoczna i nieuchronna.

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.