Kaczyński nie ma racji, Unia nie zagraża polskiej niepodległości
„Super Express”: - PiS wzywa do obrony suwerenności, a nawet niepodległości Polski, która ma być zagrożona z powodu planów reform w Unii Europejskiej. Miałyby one zlikwidować zasadę jednomyślności, pozbawić nas weta i skazałyby nas na niemiecki dyktat. Coś się stało, co uprawniałoby takie dramatyczne diagnozy?
Piotr Buras: - Przede wszystkim wydarzyły się wybory parlamentarne w Polsce. Trudno nie odnieść wrażenia, że utrata władzy przez PiS uskrzydliła narrację antyeuropejską tej partii. W Unii nie dzieje nic takiego, co usprawiedliwiały ją w jakikolwiek sposób, ale najwyraźniej tego typu opowieść to pomysł na usytuowanie się PiS w nowej rzeczywistości politycznej. Teraz, kiedy wraz z utratą władzy stracił zahamowania wynikające ze sprawowania władzy, antyeuropejskie odruchy będą dużo częstsze i głośniej formułowane. Pretekstem do rozpętania tej paniki moralnej są natomiast dwie rzeczy, które wydarzyły się międzynarodowo.
- Co ma pan na myśli?
- Z jednej strony to niemiecko-francuski raport dotyczący zmian, które powinny zajść w UE, by mogła ona sprawnie funkcjonować po dalszym rozszerzeniu Wspólnoty. Z drugiej to głosowanie w Komisji Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego ws. raportu z propozycjami zmian w funkcjonowaniu UE. W obu tych dokumentach największe emocje wspomniana kwestia likwidacji zasady jednomyślności.
- Te dokumenty mają jakąś moc sprawczą?
- No właśnie, zwróćmy uwagę na status w ogóle tych dokumentów, o których mówimy. Jarosław Kaczyński mówi o jakiejś już uchwalonej, stojącej w progu reformie Unii Europejskiej. Tymczasem oba nie mają żadnego wiążącego charakteru. Żadna reforma ani się w związku z nimi nie zaczęła, ani nie wchodzi za chwilę w życie. Dokument z Parlamentu Europejskiego na razie przegłosowano tylko w komisji. Nie został przegłosowany przez cały parlament. Nawet jeśli się to stanie, nic to nie zmieni. Jakiekolwiek zmiany w funkcjonowaniu Unii muszą zostać bowiem przyjęte jednogłośnie przez przywódców wszystkich państwo członkowskich. A więc aby zlikwidować zasadę jednomyślności, nikt nie może tego zawetować. Prawdopodobieństwo ich wcielenia w życie jest więc w zasadzie żadne. I jeszcze jedna ważna uwaga a propos PE.
- Jaka?
- PE to instytucja unijnych, która zawsze była bardziej radykalna od innych i wśród wielu ma opinię tej, która „odlatuje” choćby w kwestiach głębokiej federalizacji UE, stworzenia superpaństwa czy supernarodu. Takie pomysły płyną tam z różnych grup, ale nie ma to żadnego przełożenia na funkcjonowanie UE.
- No dobrze, a co z niemiecko-francuskim dokumentem, który również uznaje, że czas skończyć z wetem, jeśli chcemy myśleć o rozszerzeniu UE?
- Znów, nie jest to żaden oficjalny dokument. To po prostu raport przygotowany na zlecenie rządów w Berlinie i Paryżu przez grupę ekspertów, których poproszono o przedstawienie swoich pomysłów na zmiany w Unii. Oczywiście, niektóre z nich do pewnego stopnia odpowiadają interesom i Francji, i Niemiec. Ale znów – nawet jeśli oba kraje uparłyby się, by je wprowadzić, nie będzie to łatwe. I ciekawe jest to, że ten i inne sygnały płynące z Unii, w żadnym innym kraju członkowskim nie wzbudziły ani tak dużego zainteresowania, ani tak dużego oburzenia. W żadnym nie pojawiły się głosy, że stanowią one zagrożenie dla tych państw. Nie wiem więc, dlaczego akurat Polska miałaby być jednym, który miałby zostać przez nie dotknięty.
- To rozstrzygnijmy jeszcze jedno – propozycje zmian i w ogóle dyskusje na ich temat to jakiś niecny plan uczynienia z Unii protektoratu niemieckiego, jak to mówi pisowska prawica?
- To nie jest nowa dyskusja. Ona tli się od lat i wielu krajów, i wielu polityków uważa, że Unia wymaga zmian instytucjonalnych, że trzeba uporządkować pewne sprawy. Ostatnie kryzysy, zwłaszcza kryzys strefy euro czy covidowy, wymusiły zmiany w funkcjonowaniu Wspólnoty. Wprowadzono różnego rodzaju nowe mechanizmy, a nawet instytucje, ale uczyniono to trochę poza traktatami. Do tego doszło przekonanie, że należy usprawnić proces podejmowania decyzji tak, żeby ograniczyć stosowanie weta. Największym powodem tej dyskusji był Orban i jego strategia szantażowania Unii, ale nabrała tempa, dlatego że Unia zaczęła myśleć o rozszerzeniu.
- Wróćmy do Francji i Niemiec. Oni wykorzystują po prostu kwestie rozszerzenia, żeby spróbować przepchnąć tę reformę Unii Europejskiej? Czy rzeczywiście to jest aż tak paląca sprawa, że trzeba ją w końcu zrobić?
- Na pewno Francji i Niemcom bardziej zależy na reformie Unii Europejskiej niż na tym, żeby Unia się rozszerzyła. Tymczasem większość krajów bardziej boi się zmian traktatowych lub po prostu nie chce otwierać tej puszki Pandory. Natomiast ważne jest, żeby rozumieć, że te zmiany, które są dzisiaj proponowane nie są zazwyczaj szczególnie rewolucyjne, a już na pewno nie mogą zagrozić polskiej niepodległości.
- Przecież większość kwalifikowana, która miałaby zupełnie zastąpić zasadę jednośmyślności już funkcjonuje w podejmowaniu decyzji w Unii, a nasza niepodległość ma się dobrze.
- Dokładnie. Już teraz za jej pomocą podejmuje się mniej więcej 80 proc. decyzji. Więcej, nawet jeśli Unia podejmie jakąś decyzję, nie ma narzędzi, by ją wyegzekwować. Tak było choćby w sprawie słynnej relokacji migrantów. Legalnie podjęto decyzję o jej przeprowadzeniu, ale część krajów po prostu zbojkotowała tę decyzję. I co? I nic się nie stało. Unia nie zareagowała, bo nie miała jak. Okazuje się, że nawet niekorzystna dla jakiegoś kraju decyzja może zostać zignorowana. Opowieść o tym, że można coś Polsce narzucić, albo w wyniku zmiany sposobu głosowania zagrozić nagle polskiej suwerenności czy wręcz niepodległości jest całkowitym nieporozumieniem.
- Czyli zalecałby pan spokój i nieuleganie panikom moralnym sianym przez polityków Prawa i Sprawiedliwości?
- Jak mówiłem, straszenie zmianami jest czysto instrumentalnie traktowane i politycy PiS mają w tym pewien swój zamysł polityczny. Warto pamiętać, że na przykład reforma traktatów, a bez niej zniesienie możliwości wetowania decyzji jest niemożliwe, jest strasznie skomplikowana i naprawdę trudno je zmienić. Nie widzę możliwości, żeby w ciągu najbliższych kilku lat mogło do tego dojść. Oczywiście, może się zdarzyć, że pojawi się ochota, by zastosować pewne już istniejące mechanizmy prawne do zmian dotyczących głosowania. Ale do tego też wymagana jest jednomyślność. Natomiast jeszcze raz powiedzmy, że nawet zniesienie jednomyślności nie byłoby żadnym dramatycznym krokiem dla Polski.
Rozmawiał Tomasz Walczak