50 proc. głosów zdobytych w naszym sondażu przełożyłoby się na 246 sejmowych mandatów dla partii opozycyjnych startujących razem (PO, Nowoczesna, PSL, SLD, Razem i Teraz). PiS mógłby zaś wprowadzić 191 posłów, a Kukiz'15 - 22. Jeden mandat przypada Mniejszości Niemieckiej. Co to wszystko oznacza w praktyce? Co prawda, Koalicja byłaby w stanie przegłosowywać swoje projekty zwykłą większością w Sejmie. Potem, niewykluczone zaczęłyby się schody. Nie chodzi tylko o brak konstytucyjnej większości.
Gdyby koalicja anty PiS utrzymała się po wyborach, oznaczałoby to choćby możliwość stworzenia większościowego rządu. Abstrahując od tego, że miałaby za mało mandatów do większości konstytucyjnej, obóz rządzący nie miałby 3/5 w Sejmie, więc musiałby się liczyć ze zdaniem prezydenta. Dopiero 3/5 daje bowiem możliwość przełamywania weta prezydenta. A gdyby prezydentem był Andrzej Duda, mógłby on z łatwością wetować inicjatywy koalicyjnego rządu. Mielibyśmy do czynienia z bardzo burzliwą kadencją. Możliwości rządu byłyby ograniczone. Trochę by to przypominało sytuację, którą mieliśmy za rządów Buzka, kiedy Kwaśniewski skutecznie zawetował 27 ustaw. Potem to się powtórzyło, w mniejszej skali w przypadku koabitacji Kaczyńskiego i Tuska. Jak więc widać w Polsce zwykła większość nie wystarcza często do skutecznego sprawowania władzy – analizuje nam prof. Antoni Dudek (52 l.), politolog.