Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Zdaniem redaktora. Tomasz Walczak: Lepsze jest wrogiem dobrego

2016-03-05 3:00

Nieustannie słychać z ust polityków PiS jeremiady, że ich partia jest bezpardonowo i bezpodstawnie atakowana. Jak żalił się ostatnio Jarosław Kaczyński, nawet za szafę Kiszczaka. A przecież PiS nie dość, że dobrze rządzi, to jeszcze jako pierwszy tak szybko realizuje obietnice wyborcze - argumentują członkowie tej partii. Jak świetnie im to idzie, pokazuje choćby sprawa obowiązku szkolnego dla sześciolatków.

PiS wycofanie się z tej reformy autorstwa PO wpisał na wyborcze sztandary. Za małżeństwem Elbanowskich argumentował, że nie można zmuszać rodziców, by swoje dzieci wysyłali tak wcześnie do szkół. Niech sami decydują. Ledwie pisowcy przyszli do władzy i sześciolatków do nauki szkolnej już nikt nie przymusza. I wszystko byłoby cudownie, gdyby przy okazji nie stworzono tą decyzją więcej problemów niż ich rozwiązano.

Pośpiech w tym przypadku nie był bowiem wskazany. Zupełnie nie zastanowiono się nad konsekwencjami spełnienia postulatów Elbanowskich. Sześciolatki znów mają bowiem chodzić do przedszkoli, w których i tak ciągle brakuje miejsc dla wszystkich chętnych. Ich powrót oznacza więc, że w wielu publicznych placówkach znacząco zostanie ograniczona liczba miejsc dla trzylatków. W niektórych z nich grup dla dzieci w tym wieku może nie być w ogóle. Znajomi rodzice trzylatków desperacko dzwonią do wszystkich przedszkoli w okolicy, w których jedyne, co słyszą, to: "Nie wiemy, co będzie". Minister edukacji oczywiście winy szuka w innych. Zamieszanie to zrzuca na złośliwość samorządów, ale nawet pani minister musi wiedzieć, że przecież z pustego i Salomon nie naleje. Liczba miejsc w przedszkolach nie zwiększa się przez pączkowanie, nawet jeśli zadekretowałaby to sama minister Zalewska.

Ma to swoje poważne konsekwencje. PiS swoją niefrasobliwością sprawia, że spora grupa trzylatków nie zostanie objęta edukacją przedszkolną. Ofiarą tego staną się dzieci mniej zamożnych Polaków. To ich bowiem nie będzie stać na posłanie swoich pociech do prywatnych przedszkoli. PiS, który mieni się reprezentantem Polski solidarnej, sankcjonuje tym samym rasizm klasowy. Co więcej, pogłębia nierówności społeczne. Im później bowiem dzieci trafiają do systemu oświaty, tym trudniej im dogonić rówieśników, którzy znaleźli się w nim wcześniej. Oznacza to, że o awans społeczny w przyszłości będzie im naprawdę trudno. A więc znów mniej zamożni dostaną w kość. I w końcu, PiS zaprzecza swojemu deklarowanemu przywiązaniu do polityki rodzinnej, której jednym z fundamentów powinien być szeroki dostęp do publicznych przedszkoli.

I niech mi ktoś teraz powie, że krytyka rządzącej partii jest bezpodstawna.

Zobacz: Dr Lech Kowalski ujawnia: Generałowie pokazywali mi teczki ze swoich domowych archiwów