Efektem polityki taniego państwa nie było bowiem choćby uszczuplenie armii urzędników czy bardziej racjonalne wydawanie pieniędzy na realizację celów statutowych danej instytucji. Zamiast tego rozpoczął się choćby outsourcing usług przez państwo. Zamiast zatrudniać pracowników technicznych, sprzączki czy ochronę, instytucje zaczęły ogłaszać przetargi na wykonywanie tych zadań przez firmy zewnętrzne. Szkody, jakie przynosi to rozwiązanie, zbadał ostatnio wrocławski Ośrodek Myśli Społecznej im. Lassalle'a, który przygotował na ten temat raport.
Okazuje się, że dyktat najniższej ceny, który jest głównym kryterium wyboru danej firmy, sprawia, iż przedsiębiorcy zmuszani są do obniżania kosztów pracy. Bez tego przetargu na pewno nie wygrają. Stąd wysyp umów śmieciowych i skandalicznie niskich pensji dla pracowników wykonujących zlecenia na rzecz państwa. Mimo iż od pewnego czasu w prawie istnieje możliwość skorzystania z klauzuli społecznej, która zobowiązywałaby do zatrudniania na umowach o pracę, instytucje publiczne rzadko się na to decydują. Urzędnicy boją się bowiem zarzutów o niegospodarność.
Często narzekamy - słusznie zresztą - że mamy w Polsce patologiczny rynek pracy, w którym królują śmieciowe zatrudnienie i śmieciowe pensje. To problem, ponieważ tworzy to liczną rzeszę pracujących biednych, czyli osób, które mimo iż pracują w pełnym wymiarze godzin, nie są w stanie utrzymać się ze swoich wynagrodzeń. Takich osób, według danych Eurostatu, jest w Polsce 1,6 mln. Łatwo odpowiedzialność za tę sytuację zrzucić na zachłannych pracodawców. To jednak tylko część prawdy, bo wspomniany wyżej raport udowadnia, że to państwo jest w procederze psucia rynku pracy istotnym graczem. Wszystko w imię źle pojętej idei oszczędności. A przecież państwo powinno świecić tu przykładem i promować zatrudnienie na etat i za godną płacę. Dlatego tak ważne jest to, by przy zamówieniach publicznych, na które wydajemy rocznie miliardy złotych, nadrzędną wartością był interes społeczny, a nie czysty rachunek ekonomiczny.
Zobacz także: Michał Karnowski: Powinniśmy nauczyć się żyć z tym sporem