Wróbelki ćwierkały na mieście, że Ewa Kopacz chciała w nowym rządzie pogodzić wszystkie frakcje Platformy i dać każdej udział w rządzeniu. Podobno szybko wytłumaczono jej, że nie czas i miejsce na takie salomonowe rozwiązania. Dlatego Ewa Kopacz w nowym rozdaniu dogada się raczej z tzw. spółdzielnią, żeby nadal pilnować schetynowców. Poczekamy, zobaczymy.
Jak wiadomo, oczekiwanie zaostrza apetyt. Spekulacje i plotki zajmują więc wszystkie media, giełda kandydatur na ministrów pracuje na pełnych obrotach (również u nas, na stronie 3). Czy Cezary Grabarczyk zostanie ministrem sprawiedliwości? Co się stanie wtedy z Markiem Biernackim? Czy Bartosz Arłukowicz, który podobno nie lubi się z Ewą Kopacz, zostanie? Andrzej Halicki? Czy to nowy minister administracji i cyfryzacji? A Graś? Schetyna? Trzaskowski? Cichocki?
Zobacz też: Zdaniem redaktora. Tomasz Walczak: Więcej broni to więcej problemów
A więc czekamy. I tylko jedno małe "ale"
Osobna kategoria to nazwiska, które pojawiają się od kilku miesięcy w kontekście afery taśmowej. Bartłomiej Sienkiewicz, który sam nie widział się w gabinecie ministra po ujawnieniu zapisu jego rozmowy z Markiem Belką, nadal jest na celowniku PSL-u i PSL miałoby problem, żeby poprzeć rząd z nim w składzie. A Radek Sikorski? Czy przeniesie się na fotel marszałka Sejmu? Czy zastąpi go Jacek Rostowski?
A więc czekamy. I tylko jedno małe "ale". Zbyt długie oczekiwanie i za bardzo rozbudzone nadzieje mogą skutkować rozczarowaniem, jeśli okaże się, że nowy rząd tak naprawdę jest starym rządem i naprawdę niewiele różni się od poprzedniego. Tak to jest ze spełnionymi marzeniami, gdy doczekamy wyczekiwanego. Chodzi o to, żeby gonić króliczka, a nie żeby go złapać.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail