Że to nie żadna tam wierna, tylko zatwardziała, agresywna homoseksualistka wyrzucana już wcześniej ze spotkań po burdach, które robiła w czasie spotkań. Że jest aktywistką zadziornych lesbijek i w ten sposób chce zmieniać świat. Że żyje z kobietą Ingą Kostrzewą w związku od 20 lat i że są bardzo szczęśliwe podobno, bo wymieniły się obrączkami i napisały testamenty, jakby coś. Pani Zawadzka postanowiła wykorzystać tak zwaną chwilową „popularkę” do promocji osoby własnej oraz środowiskowych nowoczesnych przekonań. Trafiła do TVN24 do programu redaktora Morozowskiego z księdzem Sową. Niestety. Zachowywała się tak prostacko i skandalicznie, że znany ze stoickiego spokoju redaktor nie wytrzymał i zakończył jej żenujące wystąpienie przed
czasem. Zanim jednak panią ze studia wyproszono, powiedziała coś, co bardzo mnie zastanowiło. Pochwaliła się otóż, że w styczniu ona sama dokonała aborcji. Hmmm. Więc szczęśliwa lesbijka żyjąca w stałym związku z inną szczęśliwą lesbijką zaszła w ciążę. Mało jest prawdopodobne, żeby zaszła ze swoją cudowną partnerką. Czym więc się chwali? Że zdradziła partnerkę? Czy może tym, że w tych nowoczesnych związkach damy z damą nie ma już zdrady? Chyba nie była to ciąża z in vitro, skoro została usunięta? Więc lesbijka robiła to z facetem? Czy to dla środowiska LGBT nie jest obrzydliwe? I czym się tu w ogóle chwalić, proszę pani Zawadzkiej Anny? Dramatem, jakim dla normalnej kobiety jest aborcja? Nie zauważyła pani, że chwali się pani czymś, czego przyzwoici ludzie co najmniej się wstydzą?
Zobacz także: Leszek Miller: Brzegi warte są mszy?