Opinie Super Expressu. Tomasz Walczak: Zbudować Warszawę w Warszawie

2015-02-20 3:00

Nie ma nic gorszego, niż źle zainwestować uczucia. Aby przekonać się, jak bardzo jest to bolesne, wystarczy popytać w Prawie i Sprawiedliwości. Do klasyki polskiej polityki weszło stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, który po przegranych w 2011 roku wyborach ocierał łzy swoim zwolennikom, mówiąc, że przyjdzie taki dzień, że w Warszawie będzie Budapeszt.

Nawiązywał do niekwestionowanej pozycji na węgierskiej scenie politycznej Viktora Orbana i jego Fideszu. Grał też na sympatii swojego elektoratu, który w węgierskim premierze znalazł swojego idola.

Orban sprzeciwiał się Unii Europejskiej, wprowadzał w życie model silnego przywództwa i wyznawał konserwatywne wartości. Nic, tylko go ukochać. Jeździli więc politycy PiS razem ze swoimi zwolennikami nad Balaton, by manifestować swoje oddanie węgierskiemu premierowi i jego wizji polityki. Nie dostrzegali jednak - lub nie chcieli dostrzec - że Orban rozmontowuje przy okazji tamtejszą demokrację i nie bardzo byli w stanie przewidzieć, dokąd prowadzi dystansowanie się od Brukseli.

Pierwsze otrzeźwienie przyszło w zeszłym roku. Kiedy Ukraińcy walczyli na Majdanie z kremlowskim namiestnikiem w Kijowie, Orban zaczynał swój flirt z Putinem. W PiS mówili, że nie za wszystko muszą go podziwiać, ale w pewnych sprawach nadal jest dla nich punktem odniesienia. Wiadomo, miłość ci wszystko wybaczy. Jednak w tym tygodniu Orban gościł u siebie Putina. Mówił, że "sankcje nałożone na Rosję przez Unię Europejską są krzywdzące" i padał do stóp rosyjskiego prezydenta, który składał kwiaty na cmentarzu żołnierzy radzieckich pacyfikujących węgierskie powstanie z 1956 roku. W końcu nawet Jarosław Kaczyński się odkochał. Zdrady w PiS nie znoszą, więc prezes demonstracyjnie odmówił spotkania z węgierskim premierem, choć ten o nie zabiegał.

Mogłoby to wszystko być fabułą marnego melodramatu, gdyby nie to, że z tej ckliwej historii o zawiedzionej politycznej miłości płynie ważna lekcja dla polskiej polityki w ogóle i prawicy w szczególności. Ta, podobnie jak Orban, kreśli wizję pełnej suwerenności i wypowiedzenia posłuszeństwa Brukseli. PiS głosi, że Polska sama powinna być sobie żaglem, sterem i okrętem i nie może oglądać się na Unię Europejską w realizacji swoich interesów. Cóż, przykład Orbana dowodzi, że budowa Warszawy w Warszawie to mrzonka. Alternatywą dla Unii nie jest bowiem niczym nieograniczona samodzielność. Jest nią toksyczny związek z Rosją. Choć w PiS chyba lubią trudną miłość, więc kto wie, co przyniesie przyszłość?

Zobacz: Tomasz Walczak: Traktorzyści zaorali pokój w Donbasie

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail