Ale właśnie teraz, ciesząc się z niewątpliwego sukcesu, tym bardziej należy przypomnieć o wcale niemałej łyżce dziegciu, jakim jest zlekceważenie przez twórców prawdy historycznej. Nie, nie zamierzam przypominać konkretnych zarzutów o tym, że w opisie okupowanej Polski nie ma Niemców, a historia opowiedziana jest na podstawie historii Heleny Wolińskiej-Brus, jednego z największych potworów stalinowskiego terroru. O tym pisał już Tadeusz Płużański w "Super Expressie", podnosiły to niektóre media. Nie uważam też, by ocena dzieła pod kątem prawdy historycznej miała osłabiać jego wartość artystyczną. W historii wiele było arcydzieł, które wręcz coś zakłamywały czy nawet powstały na propagandowe zamówienie. Przykładem są choćby "Krzyżacy" Aleksandra Forda. Film z roku 1960 miał mieć wydźwięk antyzachodni, służył gomułkowskiej propagandzie. Nie zmienia to faktu, że dziełem był wybitnym. A i dziś wciąż przez wielu jest uznawany za najlepszy film historyczny w rodzimej kinematografii.
W przypadku "Idy" nie należy wpadać w żadną histerię, ale podejść do sprawy ze spokojem. I dążyć do tego, by na świecie upowszechnić prawdę o II wojnie światowej. W tym kontekście cieszy, że producent oscarowego dzieła, Piotr Dzięcioł, przymierza się do filmu o Witoldzie Pileckim. To nie my zaczęliśmy wojnę, ale z dwóch stron zostaliśmy napadnięci. To Niemcy Żydów mordowali, a najwięcej ratujących było wśród Polaków. A komunistyczni oprawcy z Heleną Wolińską-Brus, pierwowzorem bohaterki filmu Pawlikowskiego, na czele za swoje czyny nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. W przeciwieństwie do mordowanych przez nich osobiście czy skazywanych na śmierć niewinnych ofiar. Wczoraj, dzień po oscarowej gali, przypadła rocznica zamordowania oskarżanego przez Wolińską bohaterskiego dowódcy, generała Augusta Fieldorfa "Nila". Warto o tym pamiętać.
Zobacz: Przemysław Harczuk: Czy wy nas macie za idiotów?
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail