Konrad Szymański

i

Autor: Parlement Europeen

[Wywiad] Konrad Szymański: Nie ma powodów do paniki

2018-06-22 5:00

Propozycja budżetu strefy euro jest groźna przede wszystkim dla bogatych państw północy UE, ponieważ stwarza presję na dodatkowe transfery - mówi minister ds. europejskich Konrad Szymański w rozmowie z Tomaszem Walczakiem.

„Super Express”: - Pewną sensację wzbudziło ogłoszenie przez kanclerz Merkel i prezydenta Macrona powstania osobnego budżetu dla strefy euro. Jak polski rząd do tego podchodzi? Ulga, że strefa euro chce się reformować czy jednak niepokój, że pojawia się zagrożenie dla interesów Polski?
Konrad Szymański: - Z polskiego punktu widzenia jest niezwykle ważne, aby strefa euro wyszła z kryzysu. Wszystkie wysiłki w tym kierunku postrzegamy więc jako pozytywne. Propozycja budżetu jest kontrowersyjna nie tylko dla Warszawy, ale akurat ten element porozumienia między Niemcami a Francją w sprawie budżetu euro jest najbardziej ogólnikowy.
- Owszem, jest wiele niewiadomych: jak duży ma on być i skąd pochodzić będą na niego pieniądze. I zwłaszcza ten drugi aspekt jest dla Polski kluczowy, bo może się okazać, że uszczupli to i tak coraz skromniejsze środki ogólnounijne.
- Budżet strefy euro jest najbarwniejszy politycznie w porozumieniu Paryża i Berlina, ale ogólnikowość nie jest przypadkowa. W innych sprawach dokument jest dużo bardziej szczegółowy. To dowód, że podstawowe rozbieżności między Francją a Niemcami nie zostały rozwiązane. Dlatego nie ma określonej wysokości budżetu, ani stwierdzenia, skąd miałyby na niego pochodzić środki. Nie jest wyjaśniona jego relacja z budżetem unijnym. To pokazuje, że problemy pozostały. Powodów do paniki więc nie ma.
- Szczegóły mają być dopracowane do końca roku. Temat pojawi się też na zbliżającym się szczycie unijnym. Będzie więc gorąco. Jaką strategię na te rozmowy ma polski rząd? Wiecie już, jak na to zareagować?
- Polskie stanowisko jest dobrze znane i dobrze rozumiane, szczególnie w Berlinie. Dużej dynamiki w tej kwestii bym się nie spodziewał. Już ponad rok temu zapowiadano, że prace nad budżetem strefy euro i innymi działaniami antykryzysowymi ruszą szybko. Minął ponad rok i strony francuska i niemiecka nie były w stanie się porozumieć co do istotnych elementów tego pomysłu. Będziemy się, oczywiście, uważnie temu przyglądali, ale nie sądzę, aby ta spektakularna zapowiedź mogła szybko przynieść jakąś istotną zmianę. Także z uwagi na to, że stanowisko istotnej grupy państw strefy euro przedstawione już w marcu jest bardzo krytyczne wobec nadmiernego przenoszenia kompetencji na poziom unijny oraz kolejnym transferom pieniędzy. A w tą stronę idą propozycje Niemiec i Francji. Zgoda pozostałych państw będzie konieczna, a dziś jest bardzo niepewna.
- W czasie spotkania przywódców Francji i Niemiec padła data 2021 roku, kiedy budżet strefy euro miałby zacząć funkcjonować. To by oznaczało, że prace nad nim mogą wpłynąć na negocjacje budżetu unijnego. Boi się pan, że do Polski może trafić jeszcze mniej pieniędzy z Brukseli?
- Bardzo nieokreślona propozycja budżetu strefy euro jest groźna przede wszystkim dla bogatych państw północy UE, ponieważ stwarza presję na dodatkowe transfery. Wiemy, że nie ma tam jakiejkolwiek gotowości do dosypywania jeszcze więcej pieniędzy do kolejnych instrumentów unijnych. Dodatkowo tego typu presja może spowodować, że cała UE może mieć problem z przyjęciem swojego budżetu. Dopiero gdzieś w dalszej perspektywie pomysł może być kłopotliwy Polski. Nie ma powodów do paniki.

- Czy ta propozycja Marcona i Merkel sprawia, że rząd będzie się teraz zastanawiał, czy nie warto jednak szybko wejść do strefy euro? Jeśli bowiem te zmiany nastąpią, polityczny realizm podpowiada chyba jednak kierunek na wspólną walutę.
- Aby poważnie traktować nową narrację na temat strefy euro, musielibyśmy poznać fakty, a nie deklaracje. Najważniejsze jest to, żeby decyzję o przystąpieniu do strefy euro podejmować na gruncie chłodnych kalkulacji ekonomicznych i politycznych, a nie pod wpływem chwili. Deklaracja Angeli Merkel i Emmanuela Macrona jest przez nas uważnie analizowana. Nie powinniśmy jednak ulegać politycznym emocjom, bo w tym dokumencie jest więcej słów niż treści.
- Ale rozumiem, że euro pan nie wyklucza?
- Polska jest krajem przed-kandydackim do strefy euro, ale przesłanki do jego przyjęcia muszą się wiązać z naszym interesem, a nie z tym, co się dzieje w innych stolicach. Zanim uznamy tę deklarację za projekt, musimy zobaczyć, co za nim stoi.
- Budżet strefy euro jest na razie wirtualny, ale namacalny jest przedłużający się kryzys w relacjach z Komisją Europejską. Jej zdaniem, spotkanie Fransa Timmermansa z premierem Morawieckim nie przyniosło przełomu, więc procedura wobec Polski ma być kontynuowana. Impas trwa?
- Nie wiem, czy należy mówić o impasie. Polska zachowuje się w sposób bardzo przewidywalny, konstruktywny i bardzo jasny.
- Przewidywalność polega na tym, że od dwóch lat powtarzamy to samo: będziemy Komisji Europejskiej tłumaczyć nasze stanowisko, aż zrozumie. Od pół roku to już na nikim w Brukseli nie robi wrażenia.
- To raczej KE powtarza w kółko to samo, bez względu na zmieniające się okoliczności. Proszę nie oczekiwać, że istotne zmiany będą następowały wyłącznie po polskiej stronie. Premier Morawiecki za sprawą dwóch pakietów zmian sądowych oraz prezydent Duda za sprawą wet do ustaw sądowych, stworzyli pole do wyjścia z tego kryzysu. Tymczasem po stronie KE nie wydarzyło się literalnie nic. To KE z jakichś powodów nie jest w stanie podejmować kroków prowadzących do zakończenia sporu.
- Bo może nie wzięliście pod uwagę większości sugestii ze strony KE dotyczących praworządności?
- Jedno jest jasne: Polska nie jest gotowa, aby przyjąć zewnętrzny dyktat w kwestii wymiaru sprawiedliwości. Jesteśmy gotowi do konstruktywnego odpowiadania na wątpliwości, a nawet do uściślania brzmienia przepisów, ale nie do tego, żeby zanegować sens reformy wymiaru sprawiedliwości.
Rozmawiał Tomasz Walczak