Kierowca słynnego już Seicento zdradził szokujący szczegół na temat kolumny rządowej, którą feralnego dnia 2017 roku poruszała się była premier. Zdaniem młodego mężczyzny jadące samochody Biura Ochrony Rządu (od niedawna Służba Ochrony Państwa – red.)… nie miały włączonych syren, co jest wymagane przez prawo! – Nie było sygnałów dźwiękowych. Na pewno bym je usłyszał – zarzekał się mężczyzna w wywiadzie dla Onetu. Młody kierowca wyjaśnił też dlaczego zdecydował się walczyć przed sądem o uniewinnienie, a nie zgodził się na dobrowolne poddanie się karze – Przede wszystkim uważam, że jestem niewinny; to był główny powód mojej decyzji. Poza tym, gdybym wziął winę na siebie, to można byłoby zarządzić wobec mnie wpłatę na rzecz ofiar wypadków drogowych oraz musiałbym ponieść koszty naprawy pojazdu rządowego. Oprócz tego osoby, które zostały poszkodowane, na przykład pani premier, mogłyby mnie pozwać w drodze cywilnej ze względu na uszczerbek na zdrowiu – wyjaśnił Kościelnik. Kierowca fiata dodał też, że wbrew medialnym zapowiedziom Beata Szydło w żaden sposób nie kontaktowała się z nim po incydencie.
Polecany artykuł:
Przypomnijmy, do wypadku z udziałem byłej premier Beaty Szydło doszło w lutym 2017 roku w Oświęcimiu. W rządową kolumnę wjechał wtedy fiat Seicento kierowany przez Sebastiana Kościelnika. Na skutek wypadku była premier doznała złamania mostka i dwóch żeber. Zdarzeniem obecnie zajmuje się oświęcimski sąd. Rozprawy z udziałem byłej premier zostały jednak utajnione.