Sasin przypominał o pierwszym spotkaniu po katastrofie z Bronisławem Komorowskim, mówiąc: - To mną wstrząsnęło. Rozmawiał (Bronisław Komorowski) o katastrofie smoleńskiej jak o zwykłym zdarzeniu. Pierwsze pytanie i słyszę z uśmiechem: "No co tam słychać?" (...) To wzbudziło mój niesmak. Taka rubaszność... Jak bardzo mocno oceniał Sasin: - Odniosłem wrażenie źle skrywanej radości i zadowolenia. Poseł dodał przy tym, że jego zdaniem od samego początku taki był plan na narrację, że to piloci zdecydowali się "szaleńczo lądować" co miało zdyskredytować pasażerów samolotu (zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego).
Parlamentarzysta przedstawił również reminiscencje rozmowy z Edmundem Klichem, który miał do niego zadzwonić i zaproponować, by leciał z nim do Moskwy, bo "w czarnych skrzynkach są nagrane głosy innych osób niż członkowie załogi". Według Sasina była to sugestia, że mógł tam być prezydent Lech Kaczyński. Jak stwierdził: - Chodziło o to, by wykazać, że w kokpicie były osoby, które odegrały rolę w katastrofie smoleńskiej.
Warto przypomnieć, że to nie pierwszy raz, gdy Sasin insynuuje niegodne zachowanie Komorowskiemu. W wywiadzie dla "Naszego Dziennika" w październiku 2011 roku mówił on: - Słyszeliśmy z Maciejem Łopińskim od personelu obsługującego gości w jednej z placówek prezydenckich w Warszawie, jak niedługo po katastrofie świetnie bawili się na zakrapianym alkoholem spotkaniu Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski. Według relacji byli wówczas w doskonałych nastrojach i w pewnym momencie Komorowski miał podobno powiedzieć do Sikorskiego: "Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten drugi". Na co Sikorski: "Nie martw się, Bronek, mamy jeszcze jedną tutkę". Jak nam mówiono, takie słowa tam wtedy padały. Komorowski wytoczył wówczas proces posłowi i wygrał sprawę, gdyż sąd nakazał Sasinowi przeprosić prezydenta (ponieważ nie potrafił on udowodnić, że takie słowa padły w rzeczywistości).
Zobacz także: SZOKUJĄCE słowa senatora PO o rodzinach ofiar katastrofy smoleńskiej