"Super Express": - Jak pan ocenia to, że minister Radosław Sikorski zwrócił się do szefowej unijnej dyplomacji Catherine Ashton z prośbą, by sprawa zwrotu wraku Tu-154 została poruszona na szczycie UE - Rosja.
Prof. Włodzimierz Marciniak: - Minister zrobił coś więcej, bo poinformował o tym media. I wydaje się, że to był ważniejszy przekaz.
- Co chciał osiągnąć?
- Bardzo szybka odpowiedź ze strony rosyjskiego MSZ była łatwa do przewidzenia. Zapowiedzieli, że wrak nie zostanie oddany do czasu zakończenia śledztwa. Stwierdzenie stanowcze, jednoznaczne, jednak nie napastliwe. Ale Rosjanie na pewno nie chcieliby, żeby ta kwestia była poruszana na szczycie.
- Po poniedziałkowym spotkaniu ministra Sikorskiego z Siergiejem Ławrowem nic się nie zmieniło.
- Z pierwszych doniesień wynika, że sytuacja nie uległa zmianie, ale z końcowymi wnioskami poczekajmy jeszcze na szczyt UE - Rosja.
- My chcielibyśmy mieć wrak u siebie, bo to własność Polski. Rosjanie go nie oddają. Czy Rosja czeka, aż Polacy pokłócą się o niego między sobą?
- Rosja ma taką możliwość. Pytanie podstawowe: jak to się stało, że dostali taką możliwość?
- Mówi pan o oddaniu przez Polskę śledztwa smoleńskiego?
- Rosjanie umiejętnie korzystają z okazji, jakie sami im z własnej nieprzymuszonej woli tworzymy. Przez długi czas rząd polski deklarował, że współpraca jest świetna. Nie podpisaliśmy żadnej procedury wyjaśniania katastrofy. Należało albo zastosować obustronną umowę z 1993 r. dotyczącą lotnictwa wojskowego, albo zawrzeć umowę ad hoc. Jak więc teraz reagować na tłumaczenia Rosjan? Wrak jest dowodem, śledztwo jest w toku, aparat śledczy w Rosji jest niezależny. Trzeba było podpisać taką umowę, która tego typu odpowiedź uniemożliwi. W kwietniu 2010 r. Rosjanie zapewne nie byliby tak asertywni jak teraz. Wystarczyła ledwie odrobina wiedzy historycznej, żeby przewidzieć, jak się sprawy potoczą. Rząd sprowadził tę kwestię z poziomu politycznego do materialnego, czysto technicznego. A przecież samolot prezydencki to eksterytorialna część Rzeczypospolitej, a nie jakiś wrak.
- Warto stawiać sprawę wraku na ostrzu noża? Po dwóch i pół roku od katastrofy?
- Może warto, ale najpierw trzeba mieć nóż. Słowa w tych relacjach są daleko w tyle za faktami.
- A jakie są fakty?
- Wydaje mi się, że dużo gorsze. Rosjanie nie robią niczego, do czego nie byliby zmuszeni.
- Tragedia smoleńska miała oznaczać reset w stosunkach z Rosją. Jak dziś wyglądają wzajemne relacje?
- Nasze relacje gospodarcze generalnie są niezależne od polityki. Bardziej zależą od interesów i koniunktury gospodarczej. Zauważmy, że w okresie rządów PiS wymiana gospodarcza była na bardzo dobrym poziomie. Podobnie dobre są relacje między naszymi społeczeństwami. W wymiarze politycznym jest już gorzej. Trwa wojna nerwów. Obie strony czekają, która pierwsza to ujawni. Z obu stron to jest gra pozorów, którą trudno przewidzieć w szczegółach. Niewątpliwie posiadanie dowodów rzeczowych katastrofy jest pewnym zasobem politycznym i strona rosyjska nie chce z niego łatwo rezygnować.
- Czyli pojednanie nie nastąpiło?
- W sierpniu 2010 r. w memorandum do rządu Rosji ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i przewodniczącego komisji badającej wypadki lotnicze Jerzego Millera zawarta była pełna akceptacja faktu, że wrak znajduje się na terytorium Rosji. W świetle takich działań, a raczej zaniechań polskiego rządu trudno zrozumieć wystąpienie ministra Sikorskiego.
- To dlaczego rząd zmienił zdanie?
- Niewykluczone, że poczynania ministra Sikorskiego i późniejsze komentarze premiera są skierowane na użytek wewnętrzny. Rząd czuje się pod presją opozycji i stara się wykazać, że coś robi. Może uznano, że kwestia wraku jest dogodnym polem do jakiejś demonstracji.
- Platforma wchodzi w buty PiS?
- Stawanie na czele pochodu jest również metodą postępowania w sytuacjach kryzysowych. Możliwe, że jest to reakcja na zmianę sposobu opisywania katastrofy w polskich mediach i postrzegania tego problemu przez polską opinię publiczną. Czyli mielibyśmy do czynienia z próbą nadążania za zmianą nastrojów. Nie jestem jednak pewien, czy rządowi na dłuższą metę taki manewr się uda.
Włodzimierz Marciniak
Politolog, Wyższa Szkoła Biznesu w Nowym Sączu