Wśród nich można spotkać spreparowane małpie główki, koszulki z Adolfem Hitlerem, wszelkiego rodzaju narkotyki. Ja za jeden z potworniejszych uważam popularne kiedyś w Jałcie i spotykane niestety czasem w domach polskich bezmózgich turystów figurki ze Stalinem, Rooseveltem i Trumanem podpisującymi porozumienie oddające między innymi nasz kraj pod sowiecką kuratelę. To mniej więcej tak, jakby ktoś na pamiątkę trzymał w domu wycięte płuco czy nerkę z komórkami nowotworowymi. A co dziś powinno być najbardziej chodliwym polskim gadżetem?
Cóż, Lech Wałęsa za sprawą pani Kiszczakowej, a także własnych krętactw, nadaje się trochę mniej. Solidarność była dawno, Jan Paweł II też, II wojna światowa jeszcze dawniej, bociany pół roku spędzają w Afryce. A przecież powinniśmy mieć jakiś własny gadżet, taki znak rozpoznawczy Polski, który z miejsca się z nią będzie kojarzył, aktualny, na czasie. Otóż moim zdaniem jest taki przedmiot, a nawet instytucja. To Trybunał Konstytucyjny, w sprawie którego po raz kolejny zaatakował nas Parlament Europejski. Jakiż przemysł można by rozkręcić...
Sędzia Rzepliński w stylu Che Guevary, figurki Kaczyńskiego, Tuska i Rzeplińskiego walczących ze sobą. Ciastka z wróżbą w formie nieopublikowanego wyroku. Powiedzmy sobie szczerze, konflikt wokół Trybunału szybko się nie skończy, więc skoro nie można się czegoś pozbyć, zamieńmy to w biznes. Do tego, oczywiście, zwiedzanie siedziby dostojnej instytucji w alei Szucha, najlepiej połączone z paintballem. Jedni będą wcielać się w sędziów, drudzy w Ziobrę, Kaczyńskiego czy Patryka Jakiego. Możliwości są nieskończone, a perspektywa finansowa rewelacyjna. Wszyscy będą zadowoleni i zarobieni. Trzeba tylko zafakturować państwa: Kaczyńskiego, Kopacz, Szydło, Rzeplińskiego, Waszczykowskiego, Kijowskiego, no i przede wszystkim Donalda Tuska za ciężką robotę, którą wykonali, promując tę niewątpliwą atrakcję turystyczną naszego kraju.
Zobacz: Mirosław Skowron: Europajace