Wczoraj Weber dzielnie stawiał czoła polskiemu premierowi. Powoływał się między innymi na Lecha Wałęsę i jego przemyślenia o demokracji. Zapomniał dodać, że trzy dni temu Wałęsa groził policji bronią. Powoływał się na „pokojowe protesty, w których brał udział m.in. Władysław Frasyniuk, i które kończą się aresztowaniem za róże”. Zapomniał dodać, że różany pan Frasyniuk nie miał róży za to blokował legalną demonstrację, szarpał się z policją, a potem olewał prokuratorskie wezwania. Pan Weber jest wstrząśnięty tym, że „telewizja jest prorządowa”. Szkoda, że zapomniał czasów kiedy król Europy był polskim premierem i brutalnie ustawiał nie tylko media publiczne, ale i prywatne, także przy pomocy służb specjalnych. Pana Webera wstrząsają też wielkie protesty w Polsce. Widzieliście te protesty? A widzieliście co dzieje się na niemieckich ulicach? Najwyraźniej niemiecki polityk przyjął zasadę jednego ze swoich znanych rodaków, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Kiedyś opowiadano dowcipy o Radio Erewań. Przy Weberze stają się nieśmieszne.
Weber wczoraj mówił o tym, że do tej pory nie krytykował tak ostro Polski bo obawia się o „przyjaciół w Polsce”. Zostawmy ten debilny argument. Użył też innego. Że siedział cicho bo był Niemcem. Więc mam temat dla niego. Wczoraj sąd w Kolonii odmówił Polakom, którzy jako dzieci byli porwani w czasach Trzeciej Rzeszy i poddani przymusowemu zniemczaniu prawa do odszkodowań. Jeśli pan Weber i jego kumple, także ci polscy, tak troszczą się o demokrację i prawa człowieka to zdecydowanie powinni się zająć własnym krajem, w którym ostatnio co i rusz Hitler wyłazi spod dywanu, pod który nieustannie się go zamiata.