Wiktor Świetlik: Niektórzy lekarze są większym problemem służby zdrowia niż zadłużenie szpitali

2011-03-10 3:00

TVN opisał historię śmierci dwulatka ze Sławna w Koszalińskiem. Miłosz zachorował na sepsę. Lekarka zamiast wezwać karetkę, zaleciła rodzicom zawieźć dziecko do szpitala samochodem. Chłopiec po drodze umarł.

Kilka tygodni wcześniej inna matka z Opolskiego błagała lekarzy, żeby przyjęli jej niemowlę do szpitala. Nie udało jej się, dziecko zmarło z odwodnienia. Na podobne zachowania lekarzy, choć szczęśliwie bez tak tragicznych skutków, trafia się w Polsce nagminnie. Ci z Was, którzy mają dzieci, wiedzą, o czym piszę. Moja czteroletnia córka niedawno chorowała.

Po tygodniu brania antybiotyku, miesiącu kasłania i dwóch tygodniach gorączkowania, w piątek wieczorem termometr wyświetlił ponad czterdzieści stopni, więc zadzwoniłem po pogotowie. Po długiej spychologii i kilku awanturach poinformowano mnie, że najlepiej, żebym z dzieckiem pojechał na ostry dyżur i zrobił dwa badania: prześwietlenie płuc i test crp wykrywający zmiany zapalne. Niedaleko mam szpital dziecięcy na Niekłańskiej w Warszawie. Po pięciogodzinnym czekaniu dotarliśmy przed oblicze doktora Radosława Wojciecha Jakiegośtam, o twarzy gościa, który latami nie był w stanie dorobić się specjalizacji i tryska z tego powodu żółcią na wszystko, co się rusza. Doktor wymiotującą i gorączkującą od kilkunastu dni czterolatkę odesłał do domu, zalecając paracetamol i wizytę u pediatry, a także pouczył mnie, do czego służy szpitalny oddział ratunkowy.

Odmówił nawet skierowania na pobranie krwi. W sobotę przychodnie zamknięte. Są jacyś lekarze na telefon, ale tam polecono mi, żebym… pojechał na Niekłańską na ostry dyżur. Szczęśliwie nie było już antydoktora z dnia poprzedniego, a był świetny specjalista, który dokładnie przebadał moją córkę i z miejsca zostawił w szpitalu. Po porządnych badaniach i odpowiednim dobraniu antybiotyku była zdrowa. Okazało się, że prawdopodobnie miała chorobę spopularyzowaną przez Jerzego Stuhra w Seksmisji ("nie odpowiadamy tylko za gradobicia, trzęsienia ziemi i koklusz").

Pan doktor, który nas odesłał, nie powinien leczyć rybek akwariowych. Nie mówiąc już o lekarzach z Opolskiego i pani doktor z Koszalińskiego. Nie powinni być lekarzami także dla dobra swoich kolegów. I myślę, że pan doktor i jemu podobni są większym problemem naszej służby zdrowia niż zadłużenie szpitali, koszyk świadczeń, sposób finansowania i wszystko pozostałe z korupcją włącznie.