Ponieważ nie mogłem się zdecydować, czy rzucać cegłówkami w policję, czy oddawać boską cześć panu prezydentowi, w tegoroczne Święto Niepodległości zachowałem się skrajnie niepatriotycznie, wręcz zdradziecko, i spędziłem je w Berlinie. Dwa dni wcześniej była tam zresztą wielka feta z okazji ćwierćwiecza obalenia muru berlińskiego. Obejrzałem i stwierdziłem, że dzisiejsi Niemcy kompletnie nie potrafią się bawić i nie potrafią tworzyć należytej - jak to się mówi na stadionach - oprawy.
Wiadomo przecież, że od oprawy tak naprawdę nie są kibice, ale policja. Ta niemiecka podczas zabezpieczania gigantycznej imprezy i przyjazdu rozmaitych wielkich tego świata była beznadziejna. Niby było jej pełno, ale żadnych widocznych antyterrorystów w kominiarkach. Na dachach nie było widać wałęsających się policjantów ani snajperów. Żadnych mało dyskretnie poustawianych polewaczek, żadnych grzejących ręce i pały, groźnie łypiąc spode łba chłopaków z prewencji. A jak oprawa kiepska, to i publiczność słabo się bawi.
Nie to co u nas. Dopiero wracając i słuchając po drodze w radiu relacji z wesołych wydarzeń w Warszawie, pożałowałem, że w tym roku mnie nie było. Koledzy dziennikarze jak zawsze stanęli na wysokości zadania. Pani spikerka ze stacji, której szefostwo zupełnie przypadkowo zaprzyjaźnione jest z prezydentem, drżącym głosem relacjonowała walki, które toczą się na prawym brzegu Wisły. A to przenosiły się w kierunku rzeki, a to w zalesiony obszar pobliskiego parku. Co pewien czas jednak jej głos przestawał drżeć i nabierał ciepła "zupełnie inna atmosfera panowała na marszu organizowanym przez prezydenta". Musiała być inna, skoro warszawskim urzędnikom jednoznacznie sugerowano, by przyszli, a jest ich prawie 10 tysięcy.
Zobacz też: Wiktor Świetlik: Z żyłką w gardle
W innym radiu prawicowy publicysta przekonywał, że cała zamaskowana ekipa to policyjni prowokatorzy. Jeszcze gdzie indziej lewicowy publicysta tworzył skomplikowany logiczny łamaniec, by dowieść, że duchowym ojcem chuliganów jest Jarosław Kaczyński we własnej osobie.
W pobliże mojego domu, a także finału marszu dotarłem kilka godzin później. Poza policją ani żywej duszy, ale przejechać się nie dało. - Zabezpieczamy teren - warknął groźnie siedzący bezczynnie w radiowozie policjant. Oj, widać było, że od takiego zabezpieczania to z niego specjalista.
Wszystko jak co roku. Kilkadziesiąt tysięcy osób demonstrowało, kilkuset zamaskowanych typów biło się z policją. Ta ostatnia też chyba miała ochotę się sprawdzić. Nic nowego. Może więc przestańmy jojczeć i potraktujmy agresywnych kiboli, urzędników maszerujących po przymusem, łgające i podlizujące się władzy media, policję nieradzącą sobie z bandziorami, za to perfekcyjną w tłuczeniu przypadkowych osób i polityków różnych opcji wykorzystujących chuliganerkę do kampanii wyborczych jako element tradycji. Taki jak karp w Wigilię albo jajeczko na Wielkanoc. Smacznego.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail