Wiktor Świetlik: Z żyłką w gardle

2014-11-06 3:00

Od kilku miesięcy coraz gorzej chrypię. Niektórym wychodzi to na korzyść. Jak się jednak nie ma przy tym urody Scarlett Johansson, głosu Przemysława Gintrowskiego i nie żyje się w czasach Jana Himilsbacha, a do tego gadaniem zarabia się na chleb, to robi się problem. Dlatego postanowiłem odwiedzić lekarza. By szybko się z problemem rozprawić, powędrowałem najpierw do doktora prywatnego.

Od kilku miesięcy coraz gorzej chrypię. Niektórym wychodzi to na korzyść. Jak się jednak nie ma przy tym urody Scarlett Johansson, głosu Przemysława Gintrowskiego i nie żyje się w czasach Jana Himilsbacha, a do tego gadaniem zarabia się na chleb, to robi się problem. Dlatego postanowiłem odwiedzić lekarza. By szybko się z problemem rozprawić, powędrowałem najpierw do doktora prywatnego.

Jak się okazało, prawdopodobnie trzeba operacyjnie przestawić moją przegrodę nosową, która tyle już przecież w życiu przeszła. Do tego pan doktor zaprasza do państwowego szpitala, gdzie przeprowadzi na szybko dodatkowe badanie, wsadzi mi - jak sumowi - jakąś żyłkę do gardła i przez nią wszystko obejrzy. Sprawa jest ważna, no bo przy tak przewlekłym zapaleniu krtani to trzeba wykluczyć najgorsze. Aha, "rozliczyć to się możemy w tym szpitalu jak za wizytę". Coś takiego kiedyś nazywało się korupcją, teraz nazywa się partnerstwem publiczno-prywatnym. A gdybym miał jeszcze jakieś wątpliwości, to "recepty najlepiej zrealizować w aptece za rogiem".

Zamiast bawić się w łapownika, udałem się po skierowanie do państwowej przychodni. Przegroda? "Lepiej jej nie ruszać, bo jest pan alergikiem, poza tym nie jest z nią tak źle". Fiberoskopia (czyli żyłka)? "Jaja pan sobie robi. W pana wieku? Za 15 lat to mógłby pan zacząć się bać. Weźmie pan witaminki, tabletki na alergię, krople do nosa i powinno pomóc. A jak będzie dalej kłopot, to pan za kwartał wróci".

Może chrypa nie jest najpoważniejszym schorzeniem świata, ale zdaje się, że podobne przygody spotykają ludzi chorych na serce, nowotwory, z problemami psychicznymi. Prywatny lekarz roztacza przed pacjentem wizję kosztownych badań i terapii, które trzeba przeprowadzić. Państwowy sprawę bagatelizuje, pozbywając się jak najszybciej delikwenta. Nierzadko bywa to ten sam lekarz lub ten sam pacjent. I chyba naprawdę nie trzeba być paranoikiem, by połączyć fakty, że ten prywatny na owych badaniach zarabia, a państwowy jest rozliczany z tego, ile przez niego wyda NFZ.

Czegóż innego zresztą oczekiwać po kraju, w którym z lekarza podejrzanego o łapówkarstwo zrobiono bohatera narodowego? Gdzie polityka, który śledził nieprawidłowości władzy, kupiono posadką ministra zdrowia? A partyjną kumpelką dwóch kolejnych premierów była babka, która szła do władzy po to, by kraść przy okazji prywatyzacji służby zdrowia? Gdyby się nieszczęśliwie nie zakochała i nie zaszczebiotała z długowłosym lowelasem Tomkiem, to kto wie, czy dziś nie byłaby ministrą. W końcu mamy rząd kobiecy, a była minister zdrowia na pewno doceniłaby obrotną specjalistkę od branży.

A co z porządnymi lekarzami, którzy tak samo traktują pacjenta z NFZ, jak i tego z kartą kredytową? Co z tymi pacjentami - jednymi i drugimi? Jak się wam nie podoba, to zawsze możecie wyjechać. A poza tym dbajcie o siebie. Nie pijcie, nie palcie, jedzcie ryby i owoce. W ten sposób wasze organy zawsze mogą się przydać komuś, kto dobrze za nie zapłaci.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Zobacz: Wiktor Świetlik: Rzeź Woli i rzeź mózgów