Od kilku miesięcy coraz gorzej chrypię. Niektórym wychodzi to na korzyść. Jak się jednak nie ma przy tym urody Scarlett Johansson, głosu Przemysława Gintrowskiego i nie żyje się w czasach Jana Himilsbacha, a do tego gadaniem zarabia się na chleb, to robi się problem. Dlatego postanowiłem odwiedzić lekarza. By szybko się z problemem rozprawić, powędrowałem najpierw do doktora prywatnego.
Jak się okazało, prawdopodobnie trzeba operacyjnie przestawić moją przegrodę nosową, która tyle już przecież w życiu przeszła. Do tego pan doktor zaprasza do państwowego szpitala, gdzie przeprowadzi na szybko dodatkowe badanie, wsadzi mi - jak sumowi - jakąś żyłkę do gardła i przez nią wszystko obejrzy. Sprawa jest ważna, no bo przy tak przewlekłym zapaleniu krtani to trzeba wykluczyć najgorsze. Aha, "rozliczyć to się możemy w tym szpitalu jak za wizytę". Coś takiego kiedyś nazywało się korupcją, teraz nazywa się partnerstwem publiczno-prywatnym. A gdybym miał jeszcze jakieś wątpliwości, to "recepty najlepiej zrealizować w aptece za rogiem".
Zamiast bawić się w łapownika, udałem się po skierowanie do państwowej przychodni. Przegroda? "Lepiej jej nie ruszać, bo jest pan alergikiem, poza tym nie jest z nią tak źle". Fiberoskopia (czyli żyłka)? "Jaja pan sobie robi. W pana wieku? Za 15 lat to mógłby pan zacząć się bać. Weźmie pan witaminki, tabletki na alergię, krople do nosa i powinno pomóc. A jak będzie dalej kłopot, to pan za kwartał wróci".
Może chrypa nie jest najpoważniejszym schorzeniem świata, ale zdaje się, że podobne przygody spotykają ludzi chorych na serce, nowotwory, z problemami psychicznymi. Prywatny lekarz roztacza przed pacjentem wizję kosztownych badań i terapii, które trzeba przeprowadzić. Państwowy sprawę bagatelizuje, pozbywając się jak najszybciej delikwenta. Nierzadko bywa to ten sam lekarz lub ten sam pacjent. I chyba naprawdę nie trzeba być paranoikiem, by połączyć fakty, że ten prywatny na owych badaniach zarabia, a państwowy jest rozliczany z tego, ile przez niego wyda NFZ.
Czegóż innego zresztą oczekiwać po kraju, w którym z lekarza podejrzanego o łapówkarstwo zrobiono bohatera narodowego? Gdzie polityka, który śledził nieprawidłowości władzy, kupiono posadką ministra zdrowia? A partyjną kumpelką dwóch kolejnych premierów była babka, która szła do władzy po to, by kraść przy okazji prywatyzacji służby zdrowia? Gdyby się nieszczęśliwie nie zakochała i nie zaszczebiotała z długowłosym lowelasem Tomkiem, to kto wie, czy dziś nie byłaby ministrą. W końcu mamy rząd kobiecy, a była minister zdrowia na pewno doceniłaby obrotną specjalistkę od branży.
A co z porządnymi lekarzami, którzy tak samo traktują pacjenta z NFZ, jak i tego z kartą kredytową? Co z tymi pacjentami - jednymi i drugimi? Jak się wam nie podoba, to zawsze możecie wyjechać. A poza tym dbajcie o siebie. Nie pijcie, nie palcie, jedzcie ryby i owoce. W ten sposób wasze organy zawsze mogą się przydać komuś, kto dobrze za nie zapłaci.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail