Komentatorzy życia politycznego twierdzą, że rząd powinien spodziewać się krytyki "Polskiego Ładu". Krytyki, która dotyczy propozycji dotyczących tzw.,"klasy średniej". Według polityków Zjednoczonej Prawicy bogaczami są osoby, które zarabiają 7-8 tys. zł netto. Zdaniem Łukasza Warzechy określanie tej części społeczeństwa mianem "bogaczy" jest sporym nadużyciem. W dalszej części felietonu Warzecha odnosi się do kupowania wyborców, których PiS może pozyskać właśnie przez to, że inni będą "zrzucać się" na finansowanie określonych grup społecznych. Zapraszamy do zapoznania się z argumentami naszego felietonisty!
Klasa średnia to nie średniacy
Wśród czytających te słowa są zapewne i tacy, którzy zarabiają netto 7,5-8 tys. zł. Chciałbym ich zapytać, jak się czują jako bogacze? Jak tam dziesiąty kupiony jaguar i ósmy Patek-Philippe w kolekcji? Na trzecie w tym roku wakacje jadą państwo z rodziną tym razem znów na Bahamy czy może wynajęli państwo 30-metrowy jacht na Lazurowym Wybrzeżu? O takie drobiazgi jak piąta nieruchomość w Zakopanem nawet nie pytam, bo to trywialne.
Żartować sobie można, ale gorzej, jeśli do żartów posuwa się szef rządu, którego prywatnego kompletnego rodzinnego stanu posiadania, małżonkę włączając, niestety nie poznaliśmy. Jeśli zdaniem pana premiera zarabiający 7 tys. na rękę łapie się już prawie do kasty bogaczy, to sam Mateusz Morawiecki musi być członkiem nadkasty hiperbogaczy.
W istocie mamy do czynienia z paskudną manipulacją, która ma na celu jedno: usprawiedliwić wielką operację kupowania wyborców – w takim samym stopniu za pieniądze innych, co za podsycanie bardzo brzydkiego uczucia satysfakcji z tego, że ci, co mieli dotąd lepiej, teraz będą mieli gorzej. To jest w tym planie, zwanym Polskim Ładem, chyba najpaskudniejsze: że władza na jednym oddechu mówi o tworzeniu zamożności i parciu do przodu oraz o ścinaniu wszystkich, którzy wyskoczą ponad poziom zarobków naprawdę mizerny w skali Zachodu.
Żeby to ścinanie uzasadnić, rządzący tworzą całkowicie fałszywy koncept klasy średniej, bazując na danych o średnim wynagrodzeniu lub medianie. To kompletne nieporozumienie. Klasy średniej nie powinno się definiować głównie przez wynagrodzenie – średnie pieniądze to nie klasa średnia. Definicję klasy średniej trzeba zaczynać od tego, na co może sobie ona pozwolić, a dopiero do tego dopasowywać kryterium dochodowe. A zatem: własna nieruchomość (ewentualnie w kredycie), przynajmniej jedno auto, na którego wymianę co kilka lat nas stać (na nowe oczywiście), coroczne wakacje bez problemu, dodatkowe zajęcia dla dzieci, prywatny abonament medyczny, ale przede wszystkim przy tych wszystkich wydatkach możliwość regularnego odkładania pieniędzy, choćby niewielkich oraz perspektywa pozostawienia po sobie jakiegoś majątku. Dodać można też kryteria niefinansowe – np. zainteresowanie sprawami publicznymi.
Jeśli to weźmiemy pod uwagę, klasa średnia, w zależności od regionu Polski, uplasuje nam się na poziomie dochodów netto od przynajmniej 10 do nawet 20 tys. zł. Jakkolwiek kosmicznie dla wielu Polaków mogłoby to brzmieć.
Że tak zarabiających jest ułamek? Zgoda – bo tak mamy mikroskopijną prawdziwą klasę średnią. I to jest dramat. Władza zaś chce, aby nie było jej wcale. Czemu? Bo ci ludzie są dla niej problemem. Ich znacznie trudniej kupić.