Lech Wałęsa kontratakuje. Wczoraj były prezydent udzielił kilku wywiadów, odpowiadał na pytania internautów. Za każdym razem powtarzał, że dokumenty zostały podrobione, że on na nikogo nie donosił, że nie brał pieniędzy od służb, tylko. wygrał je w totolotka. Jednocześnie przyznał, że spotykał się pięciokrotnie z Edwardem Graczykiem, agentem Służby Bezpieczeństwa, ale... sądził, że jest on z kontrwywiadu. Tymczasem z dokumentów ujawnionych niedawno przez IPN wynika, że w latach 1970-1976 Graczyk był jego oficerem prowadzącym. - Przedstawił się jako kontrwywiad, bezpieka i spytał, dlaczego nie dzwoniłem. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, ale w żadnym wypadku o żadnych kablowaniach czy współpracy. Bardziej go interesowało, czy tu Niemcy nie kombinują, czy Żydzi nie kombinują. Bardzo fajnie mi się rozmawiało, przyjaciel, kurczę. Tych spotkań odbyło się w sumie około pięciu - mówił Lech Wałęsa w programie Wirtualnej Polski. - Ufałem kpt. Graczykowi To był błąd. Z tego co dziś widać, on brał pieniądze, pisał sprawozdania. Źle to wygląda - dodał były przywódca Solidarności.
I zapewnił, że jest gotów poddać się nawet badaniu na wariografie, czyli wykrywaczu kłamstw. - Natychmiast. Nigdy nie było zdrady - zapewnił. Czy wariograf można oszukać? - Oczywiście, że można oszukać wariograf, ale trzeba przejść odpowiednie w tym zakresie szkolenie. Dużo zależy od predyspozycji danej osoby, jej charakteru, psychiki, osobowości etc. Ale jest jedna kategoria ludzi, którzy, mówiąc żartobliwie, są patologicznymi kłamcami, i na pewno mieliby łatwiej w oszukaniu wariografu. Są to politycy - mówi nam z uśmiechem Krzysztof Sochacki, właściciel firmy zajmującej się badaniami na wariografie.
Zobacz: Wałęsa: Ujawnione o mnie dokumenty to ZBRODNIA PRZECIWKO NARODOWI!