Walczak: Syci, gnuśni, nieatrakcyjni

2017-12-07 6:00

Rekonstrukcyjna epopeja PiS zamienia się w przydługi serial, w którym scenarzystom wyraźnie zaczyna brakować pomysłów na rozwój wydarzeń. Być może twórcy sięgną jeszcze po sprawdzone w umierających telenowelach chwyty jak porwania bohaterów przez kosmitów czy zmartwychwstania postaci, ale nieubłaganie ten tasiemiec zbliża się do końca. Pytanie jednak nie jest takie, jak będzie wyglądał jego finał, ale jakim serialem zastąpi go PiS.

Nie da się ukryć, że od jakiegoś czasu nieźle naoliwiona machina rządzącej partii zaczęła się zacinać. Wyraźnie brakuje PiS pomysłów, jak atrakcyjnie dla wyborców przeżyć najbliższe dwa lata do wyborów. W głowach spin doktorów z Nowogrodzkiej nie zrodziło się na razie nic równie spektakularnego jak 500 plus, a na tym jednym programie nie da się przejechać całej kadencji. Ale czy PiS jest jeszcze w stanie wykrzesać z siebie coś pobudzającego wyobraźnię, skoro jego politycy nie potrafią się między sobą dogadać nawet w kwestii, jak ma wyglądać rząd po rekonstrukcji?

Rządowa propaganda co prawda nie ustaje w przekonywaniu nas o zawrocie głowy od sukcesów. Prawda jest jednak taka, że obecnie największym sukcesem PiS jest to, że jego politycy nie pozabijali się jeszcze między sobą w walce o wpływy w partii. Od kilku miesięcy ekipa Jarosława Kaczyńskiego żyje głównie sobą, a władza, która zajmuje się sobą, nie jest atrakcyjna dla wyborców. Tak samo jak nie są dla nich atrakcyjne nieustanne walki o kształt sądownictwa czy ordynacji wyborczej. To także gra PiS na siebie - to upewnianie się, że ma się pełnię władzy nad każdą instytucją w państwie. Jeśli zresztą spojrzeć na dotychczasowe osiągnięcia ekipy rządowej, to poza wspominanym 500 plus szał reformatorski ustępuje niekończącej się wojnie o podporządkowanie sobie kolejnych obszarów życia publicznego. Trudno więc spodziewać się, że zmęczeni forsowną rewolucją kadrową pisowcy wykrzeszą z siebie jeszcze energię, by znów porwać za sobą wyborców. Czy premierem pozostanie Beata Szydło, czy zastąpią ją Jarosław Kaczyński lub Mateusz Morawiecki, nie ma tak naprawdę znaczenia. Znaczenie ma za to fakt, że syci, utuczeni na państwowych posadach i zadowoleni z siebie totumfaccy Kaczyńskiego popadli w gnuśność, z której ciężko będzie im się wyleczyć. A to PiS nie wróży najlepiej.

Zobacz także: Tomasz Walczak: Tylko państwo może pokonać biedę