PiS zapowiadał też koniec republiki kolesiów, ale i tu marnie mu idzie. We wtorek gruchnęła wieść, że jeden z bohaterów afery madryckiej, Mariusz Antoni Kamiński, dla którego w PiS i okolicach nie miało być już miejsca, został mianowany szefem państwowej spółki. Długo się tym szefem nie nabył, bo ktoś się w PiS zorientował, że nie wygląda to najlepiej. Czemu jednak zabrakło refleksji, zanim Kamiński dostał posadę? Koledzy myśleli, że go jakoś cichaczem na wysokie stanowisko przemycą? Najwidoczniej, bo kiedy z Mariuszem Antonim Kamińskim rozmawiałem, emanował pewnością siebie. Wierzył, że racja jest po jego stronie i opinia publiczna jakoś to przełknie.
Teraz słychać żenującą jeremiadę pana Kamińskiego, którego przytomnie zmuszono w końcu do dymisji, że oto odszedł, bo rozpętała się wokół niego medialna nagonka i rodzina nie mogła tego znieść. Sorry, panie Kamiński, ale jakoś nie potrafię wykrzesać w sobie współczucia. Trzeba było nie pajacować z tym wyjazdem do Hiszpanii, który miał być służbową podróżą, a zmienił się w prywatne wczasy z nową narzeczoną na koszt podatnika. Trzeba było trzymać się dobrego obyczaju i standardów. A już w ogóle to śmieszna jest ta podkreślana przez pana troska o rodzinę. Jak się M.A. Kamiński rozwodził z żoną i zostawiał ją z dwójką dzieci, a także z długami (co sama przyznała "Super Expressowi"), jakoś swojej rodziny nie żałował. Tak to już jednak z tymi naszymi konserwatystami jest - niby obrona rodziny nie schodzi im z ust, ale najwięcej wśród nich rozwodników i kobieciarzy. Tak samo jak droga im jest troska o państwo, którą wyznają, dokąd się na państwie nie można uwłaszczyć. W czym zresztą pomagają troskliwi koledzy. Wstyd, panie Kamiński! Wstyd, panie i panowie z PiS! Trochę pokory i dystansu do siebie.
Zobacz także: Mariusz Antoni Kamiński o swojej nominacji: To nie była decyzja polityczna