W zasadzie PiS powinien wsadzić go na jakąś platformę i obwozić po wszystkich miastach i miasteczkach, żeby pokazać, jak to wszystko w nowej Polsce stało się możliwe. Wystarczy tylko chcieć, a salony otwierają przed człowiekiem swoje podwoje. Wystarczy uczciwie pracować ku chwale ojczyzny, a już jako piękny dwudziestoletni możesz dumnie wypinać pierś do orderów. Rzecznik Misiewicz staje się żywym dowodem na przełamywanie - żeby sięgnąć po język prezesa Kaczyńskiego - imposybilizmu III RP. Że się nie da? Że nie można? Że ambicją i wolą niewiele się wskóra? No to macie Bartłomieja Misiewicza. Patrzcie i uczcie się. Piękny to przykład polish dream - "od zera do ministera". A wnioskując po ambicjach pana rzecznika, jego niczym niezmąconej wierze we własną wyjątkowość, braku fałszywej skromności, możemy być pewni, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa!
I nawet byłaby to krzepiąca opowieść o sile charakteru i przebijaniu kolejnych szklanych sufitów, gdyby nie to, że cały ten awans społeczny nie jest dany wszystkim. Szybka ścieżka kariery dla młodych i ambitnych przeznaczona jest tylko dla wybrańców losu, którzy - tak się jakoś złożyło - zasilają szeregi jednego obozu politycznego. PiS szedł do wyborów pod sztandarami przywracania życiowych szans tym, którzy ich przez całą III RP nie mieli. Wykluczeni przez jej kastowe społeczeństwo i personalne układziki mieli mieć wreszcie odblokowane drogi awansu. Dziś PiS tworzy jednak swoją własną kastę i tylko jej członków nagradza intratnymi posadami i splendorem. Nie każdy może być Bartłomiejem Misiewiczem, ale każdego tacy Misiewicze wkurzają. PiS powinien o tym pamiętać, zanim pogrąży się w jeszcze gorszej degrengoladzie niż jego poprzednicy.
Zobacz także: Tomasz Walczak: Dogonić Europę