Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Walczak komentuje: Prezes odzyskał sterowność. Niesmak pozostał

2018-04-07 4:00

Przez ostatnie cztery miesiące oglądaliśmy PiS w niewidzianej jeszcze w tej kadencji roli - zespołu grającego nie na swoim stadionie, według reguł narzuconych przez przeciwnika i zepchniętego do całkowitej defensywy. Rządzący zdążyli nas przyzwyczaić, że to oni narzucają swój styl gry wszystkim dookoła. Opozycja była wobec działań PiS reaktywna, dając się wciągać w narzucone przez PiS tematy (najczęściej dla niej niewygodne) i zawsze będąc kilka kroków za blitzkriegiem partii Kaczyńskiego.  

Role odwróciły się po serii sprokurowanych przez prezesa i jego ludzi katastrof - od ustawy o IPN i jej okolic po gorszące nagrody dla rządu i partyjnych nominantów w różnych instytucjach publicznych i spółkach Skarbu Państwa. Nie dość, że PiS z rozmachem pakował się w to bagno, to dzięki własnej głupocie pogrążał się w nim jeszcze bardziej. Nie od dziś wiadomo, że to ugrupowanie z wyjątkowo silnym genem autodestrukcji, ale widowiskowa próba samobójcza z ostatnich miesięcy nawet jak na pisowców była czymś wyjątkowym. Po słynnych słowach Beaty Szydło krzyczącej z mównicy sejmowej, że kilkudziesięciotysięczne nagrody dla niej i jej ministrów się należały oraz błogosławieństwie udzielonym jej przez samego prezesa, mogło się wydawać, że PiS całkowicie stracił azymut i zmierza ku otchłani, z której powrotu już nie ma.

Sowa Minerwy wylatuje jednak o zmierzchu - potrzeba było wycieczki do dna i ogromnych strat sondażowych, by przyszło opamiętanie. Zagubiony Jarosław Kaczyński odzyskał w końcu sterowność i wrócił na swoje boisko, gdzie znów to on narzuca reguły gry. Dekretując skromność dla własnych szeregów, poszedł o krok dalej - zarządził ją także dla polityków opozycji, zapowiadając obniżenie pensji dla parlamentarzystów i samorządowców o 20 proc. Jakkolwiek by populistycznie brzmiały te ukazy naczelnika, wytrącają one z rąk opozycji znakomity argument o bucie i arogancji władzy. Z rozkochanych w bizantyjskim przepychu sybarytów pisowcy z dnia na dzień przemienili się w miłujących umiar ascetów. Choć jeszcze przed chwilą wypłakiwali się w rękaw dziennikarzom, że nie starcza im do pierwszego, dziś politycy PiS będą wyznaczać granice dobrego smaku. Opozycja albo musi podjąć tę grę i ścigać się na oszczędności, albo zostanie przez watahę Kaczyńskiego uznana za hulaków i rozpustników.

Na razie widać w opozycyjnych ławach pewne rozdarcie. Z jednej strony wielu polityków opozycji mówi o tanim populizmie i karaniu wszystkich posłów za grzechy zbytników z PiS, z drugiej zaś Grzegorz Schetyna już mówi o potrzebie likwidacji gabinetów politycznych, których jego partia za swoich rządów broniła jak niepodległości. A więc Kaczyński znów odgrywa rolę, którą kocha - głównego rozgrywającego polskiej polityki. PiS zaś ucieka do przodu. Choć niesmak po jego ostatnich wygłupach pozostał.