Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Walczak: Euro? Ekonomia jest przeciwko

2018-02-27 6:00

Platforma jaka jest, każdy widzi, ale nie można jej odmówić jednego - upartego wynoszenia na sztandary spraw, które psa z kulawą nogą nie interesują. Najpierw likwidowali CBA i IPN. Teraz chcą jak najszybszego przyjęcia euro. Nie wiem, kto na to wpadł. Wiem, że nie ten, kto trzyma rękę na pulsie społecznych emocji. Za przyjęciem wspólnej waluty opowiada się dziś raptem 14 proc. Polaków.

Problemem nie jest tylko brak politycznego instynktu największej partii opozycyjnej. Problem to kompletne niezrozumienie ekonomii. Grzegorz Schetyna przekonywał w sobotę, że "strefa unii walutowej dynamicznie się rozwija. Europejska waluta to kolejne ważne narzędzie, które należy wykorzystać do realizacji polskich interesów. Wzmocnienia siły i pozycji Polski i do budowania dobrobytu Polaków".

Nic z tej wypowiedzi nie jest prawdą.

Po pierwsze, kraje strefy euro po głębokim kryzysie wspólnej waluty cienko przędą. Największy beneficjent euro, czyli Niemcy, rozwijały się średnio w tempie 0,8 proc. rocznie. Normalnie uznano by to za stagnację, ale za tło ma Grecję czy Portugalię, więc mówi się, że to imponuje. Co więcej, właśnie dobrobyt mieszkańców strefy euro znacząco się obniżył. W latach 2007-2015 realny PKB na głowę był na minusie. Gdzie się zwiększył? Tam, gdzie wspólnej waluty nie ma.

Po drugie, euro realizuje głównie interesy Niemiec. To pod ich dyktando Europejski Bank Centralny prowadzi swoją politykę monetarną. A to, co dobre dla Niemiec, niekoniecznie jest dobre dla innych państw. Nie przemawia tu przeze mnie tępy, antyniemiecki sentyment, ale doświadczenie ostatnich kryzysowych lat. Berlin narzucał wtedy plan ratunkowy, który doprowadził do katastrofy Grecję. Wpędził w ogromne kłopoty Hiszpanię - kraj, który przed kryzysem posiadał nadwyżki budżetowe i niskie zadłużenie w stosunku do PKB! No, ale miał euro i "terapię" zaordynowaną przez Berlin. Nie ma powodów sądzić, że losy Polski byłyby w takiej sytuacji inne.

Po trzecie, euro w obecnej, neoliberalnej formie nie służy krajom peryferyjnym. Polska jest takim krajem. Nie wdając się w zawiłości ekonomiczne, wystarczy wspomnieć, że w podobnej pod wieloma względami do Polski Portugalii jeszcze kilka lat temu PKB na głowę wynosił 57 proc. niemieckiego. W 2015 już tylko 49 proc.

Opowieść, że euro pomaga nadrabiać dystans biedniejszych do bogatszych, to po prostu bajka dla grzecznych dzieci. Metropolia karmi się peryferiami. Nie ma powodu, by karmiła się nami.

Rozsądek i fakty wskazują, że od strefy euro w obecnej formie lepiej trzymać się z daleka.

Zobacz także: Tomasz Walczak: Chciwy PiS sam się wyżywi