Były doradca Putina, Andriej Iłłarionow: W Rosji nie było śledztwa

2010-10-18 13:45

Andriej Iłłarionow, były doradca Władimira Putina, w ekskluzywnej rozmowie z dziennikarzem "Super Expressu" przed ogłoszeniem ostatecznych ustaleń Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w sprawie katastrofy Tu-154

"Super Express": - Jest pan światowej sławy ekonomistą, byłym doradcą ekonomicznym Władimira Putina, ale na swoim blogu poświęca pan dużo uwagi sprawie katastrofy polskiego Tu-154...

Andriej Iłłarionow: - Wyraźmy to jasno: ja nie znam się na lotnictwie. Ale jako obywatel Rosji - kraju, na którego terytorium doszło do poważnej katastrofy, a jeśli weźmiemy kontekst rangi delegacji, geograficznego i historycznego celu wizyty oraz jej daty, to mówimy o katastrofie bez precedensu - nie mogłem przejść wobec tego wydarzenia bez uwagi. Ilość nieścisłości czy wręcz kłamstw przedstawionych w tej sprawie przez rosyjskich oficjeli tylko zwielokrotniły moje zainteresowanie, rodząc pytania już nie tylko o przyczyny katastrofy, ale i o przyczyny kłamstw o niej.

Przeczytaj koniecznie: SONDAŻ: Rosjanom nie zależy na wyjaśnieniu katastrofy pod Smoleńskiem!

- Obserwując więc śledztwo w poczuciu obywatelskiego obowiązku, jak pan podsumowuje jego wyniki w pół roku po katastrofie?

- Śledztwa nie było. Przynajmniej jeżeli pyta pan o te działania, które ze strony rosyjskiej prowadził MAK. Ich śledztwem nie nazwę. Na swoim blogu - a także w wypowiedzi dla "Super Expressu" z czerwca tego roku - opisywałem, jak prowadzono śledztwo w sprawie tragicznego końca amerykańskiego samolotu pasażerskiego nad szkockim miasteczkiem Lockerbie. W odróżnieniu od katastrofy pod Smoleńskiem tamten samolot rozpadł się na wysokości dziesięciu kilometrów, a jego fragmenty rozrzucone były na kolosalnym terytorium ponad tysiąca kilometrów kwadratowych.

- Szczątki Tu-154 leżały na obszarze wielkości boiska piłkarskiego...

- Brytyjska policja miesiącami przeszukiwała znajdujące się w obszarze rozrzutu szczątków pola, lasy, góry, rzeki, wsie i miasteczka po to, aby znaleźć jak najwięcej fragmentów. Ponieważ zrobiono to nadzwyczaj skrupulatnie, znaleziono kilka detali, które pozwoliły ustalić, że przyczyną katastrofy była eksplozja wewnątrz samolotu. Z charakteru tych detali można było ustalić miejsce usytuowania materiału wybuchowego - walizkę znajdującą się na pokładzie. Dalej udało się zidentyfikować rzeczy, które znajdowały się w tej walizce, ustalono, gdzie były wyprodukowane, a w końcu - kto je kupił. Ostatecznie wykryto nie tylko wykonawców, ale i zleceniodawców tego terrorystycznego aktu.

- Ale trwało to dużo dłużej niż pół roku...

- Były to trzy lata śledztwa. To trzeba podkreślić: rzeczywiście śledztwa. Na miejscu katastrofy Tu-154 szczątki znajdowane są do teraz - w tym ludzkie szczątki...

- Tak się dzieje z powodu czyjegoś polecenia czy z powodu braku profesjonalizmu?

- Na jeden człon pana pytania można odpowiedzieć bez wątpliwości: brak profesjonalizmu jest ewidentny. Skoro na terytorium Federacji Rosyjskiej życie straciły ważne osobistości innego kraju, to obowiązkiem państwa rosyjskiego było podjąć wszystkie możliwe środki, aby śledztwo w tej sprawie spełniało międzynarodowe standardy. Skoro sami nie potrafimy - trzeba było prosić o pomoc międzynarodową. Obowiązkowo trzeba było też włączyć do tego śledztwa Polaków. Dla mnie nie do zaakceptowania jest, że polskie śledztwo pozostało na terytorium Polski.

- Jak wobec tych działań strony rosyjskiej ocenia pan zachowanie polskiej strony?

- Polskie władze nie zrobiły wszystkiego, co możliwe, aby wymóc na stronie rosyjskiej równoprawne uczestnictwo w śledztwie. Ja to postrzegam tak, że Polacy sami się od tego śledztwa odseparowali. To również mnie ciekawi: z jakiego powodu? Pojawiają się wyjaśnienia czy usprawiedliwienia, że to z powodu ułożenia się dobrych stosunków polsko-rosyjskich. Ale przecież stosunki międzynarodowe nie są tego typu stosunkami, żeby się w nich powoływać na przyjaźń z panem X czy z panem Y. Przedstawiciele państw odpowiadają przed obywatelami za obronę narodowych interesów. Pierwszym obowiązkiem polskich władz było zadbanie o to, aby społeczeństwo otrzymywało wyczerpujące informacje o wydarzeniu ważnym dla waszego kraju.

Patrz też: Ekspert ds. terroryzmu o katastrofie smoleńskiej: Rosyjskie śledztwo jest niechlujne!

- Skoro rzeczy mają się tak jak się mają - czy dowiemy się, dlaczego samolot runął na ziemię?

- Na razie na jaw wychodzą przeinaczenia faktów mające na celu ukrycie prawdziwej przyczyny lub przyczyn katastrofy. Już sam spis nieprecyzyjnych informacji i kłamstw mających na celu wykazanie winy wyłącznie pilotów pozwala snuć poważne przypuszczenia, że jeżeli piloci byli winni, to ich wina była o wiele skromniejsza, niż się ją nam przedstawia i trzeba by było ją z kimś podzielić. A może nawet w ogóle ich winy nie było? Weryfikacja dezinformacji doprowadziłaby do prawdy.

- Jakie dezinformacje ma pan na uwadze?

- Prędkość lotu na terytorium Białorusi - co wynika z opublikowanych stenogramów rozmów w kabinie - była dwa razy większa niż na terytorium Polski i Rosji. Ale ze względów technicznych Tu-154 nie mógł osiągnąć takiej prędkości. Poza tym wynikające ze stenogramu informacje o wysokości samolotu, o odległości między nim a lotniskiem Siewiernyj i o czasie, w którym znalazł się tuż przed nim, nie współgrają ze sobą. Przejdźmy do protokołów z zeznań rosyjskich kontrolerów lotu. Pokazują one, że mieli oni nie dopuścić do wylądowania tego samolotu. Dlatego podawali pilotom mylną informację o pogodzie. Trzeba przyznać, że swoje zadanie wykonali. Polski samolot nie wylądował... Coś takiego nie zdarza się, żeby kontrolerzy lotu ze względu na swoje widzimisię przekazywali pilotom kłamliwe informacje. Ktoś musiał wydać im polecenie. Pytanie bez odpowiedzi: kto? Interesuje mnie również to, dlaczego ci kontrolerzy są niedostępni dla dziennikarzy. Skoro są niewinni, to dlaczego nie można z nimi porozmawiać? Nie wiemy również, jakie urządzenia były na lotnisku 7, a jakie 10 kwietnia. Wiemy tylko, że część z urządzeń obecnych tam 7 było zdemontowanych przed 10.

- Niejasności w śledztwie oraz ranga ofiar sprzyjają powstawaniu spiskowych teorii.

- Nie zrobiono nic, aby im zapobiec. A tu rzecz jest nie tylko w zawiłościach prawnych. To źle prowadzone czy specjalnie fałszowane śledztwo musi się odbijać na stosunkach między naszymi narodami.

- Gdyby Polacy zginęli podczas podróży do czarnomorskiego kurortu nie miałoby to takiego wydźwięku, jak śmierć w podróży do Katynia i to w równą rocznicę zbrodni. Komu byłby potrzebny taki zamach - rozsławienie historii dramatu polskiego narodu na rosyjskiej ziemi?

- Za tę historię władze współczesnej Rosji nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Oddanie Katynia, jeżeli można się tak wyrazić, nic nie kosztuje współczesnych władz Rosji. Nic na tym nie mogą stracić. A pokazując szacunek do tamtej tragedii mogą wygrać coś w czasie teraźniejszym. Wspólne wyjaśnianie wydarzeń sprzed 70 lat i wspólne ich przeżywanie może być dużym krokiem naprzód dla lepszego zrozumienia i szacunku między Rosją i Polską. Ale odkrywając jedne karty, można zaciemnić inne. Dla dobrych stosunków między naszymi państwami trzeba tak samo traktować tragedię z 1940 r. i tę z 10 kwietnia 2010 r. I chcę coś jeszcze powiedzieć: Katyń pokazuje też, że nawet przy wielkich staraniach zatarcia śladów prawdy, tę prawdę w końcu udaje się ujawnić. Sądzę, że to dotyczy również tragicznego lotu polskiego Tu-154.

Zobacz: Rosjanie zrzucą winę za katastrofę na pilotów? Piotr Łukaszewicz: Ja też nie widzę innego wytłumaczenia

- A jeżeli wszystko było banalnie, ale zarazem tragicznie proste - ci ludzie zginęli ze względu na splot nieszczęśliwych wypadków?

- Powiem wprost: gdyby ustalono to w rezultacie prawidłowo prowadzonego śledztwa, to w tym całym nieszczęściu byłaby to najlepsza informacja dla dalszych rosyjsko-polskich stosunków.

Andriej Iłłarionow

Jeden z najbardziej znanych na świecie rosyjskich ekonomistów. W latach 2000-2005 doradca gospodarczy prezydenta Rosji Władimira Putina. W proteście przeciwko prowadzonej przez niego polityce podał się do dymisji