W 2009 roku Kościół będzie musiał stawić czoła rzeczywistości

2009-01-02 6:00

O największych wyzwaniach Kościoła w ubiegłym i w nowym roku pisze publicysta katolicki Tomasz P. Terlikowski.

Przywrócenie pełnych praw "starej" mszy świętej, symboliczny powrót do przedsoborowych zwyczajów czy strojów, ale także jasne przypominanie o zasadach moralności chrześcijańskiej w kwestii aborcji, kwestiach bioetycznych - nie jest tylko litanią "nie", jak chciałby lewicujący watykanista Marco Politi. Decyzje te pokazują, że Benedykt XVI ma wizję Kościoła, którą chciałby zrealizować. Jednym z fundamentalnych jej założeń jest przekonanie o tym, że katolicy nie powinni ulegać "duchowi naszych czasów", a katolicyzm jako religia i moralność wieczysta nie powinien dostosowywać się do wymogów współczesności.

Obrona natury

Mijający rok był tego doskonałym potwierdzeniem. Tuż przed świętami papież wezwał do tego, by troszczyć się o prawa natury nie tylko w lasach amerykańskich, ale także w relacjach międzyludzkich, odnosząc się w ten sposób do nienaturalnych relacji homoseksualnych. I od razu podniósł się medialny szum, a komentatorzy (także polscy) potępili papieża za porównywanie ludzi do drzew (choć gdyby wczytali się we własne doniesienia, zauważyliby, że papież porównywał troskę o drzewa z troską o ludzi), i dyskryminowanie homoseksualistów.

Wcześniej był dokument, w którym Kongregacja Nauki Wiary krytycznie skomentowała z punktu widzenia szacunku dla ludzkiej godności rozmaite nowe techniki biomedyczne (od in vitro zaczynając, na klonowaniu kończąc). I znowu w mediach pełno było doniesień o zacofaniu i nienowoczesności Kościoła.

Jeszcze wcześniej, bo na początku 2008 r., Benedykt XVI w zwyczajowym orędziu na Światowy Dzień Pokoju (jakie to nienowoczesne - skomentowały, jak zwykle, media) uznał, że najważniejszym warunkiem trwałego pokoju jest zdrowa, normalna, tradycyjna (czyli składająca się z ojca i matki - którzy realnie się od siebie różnią - oraz dzieci) rodzina. A jeśli tak - to ci wszyscy, którzy działają na rzecz jej rozkładu, choćby ułatwiając rozwody, odbierając rodzicom prawo do wychowania własnych dzieci w zgodzie z ich wartościami, promując konkubinaty czy rozpasanie obyczajowe - w istocie działają na szkodę trwałego pokoju.

Przywracając tradycję

Papież bardzo wyraźnie zdecydował się wystąpić w obronie katolickiej tradycji. I dotyczy to zarówno rzeczy drobnych (takich jak przywracanie elementów strojów papieskich, które zostały porzucone po Soborze Watykańskim II), ważnych (czyli powrót podczas papieskich celebr do udzielania komunii na klęcząco), jak i fundamentalnych (chodzi tu przede wszystkim o nacisk na krajowe episkopaty, by te realnie równouprawniły mszę świętą trydencką). We wszystkich tych działaniach wcale nie chodzi o jakąś nostalgię za przeszłością, ale o świadomość, że organiczna ciągłość tradycji jest istotnym elementem tożsamości każdej instytucji, a zerwanie z nią jest zwyczajnie niebezpieczne dla jej trwania.

Co więcej, papież przypomina, że wbrew opiniom wielu teologów, Kościół katolicki nie rozpoczął swojego istnienia od Soboru Watykańskiego II. On trwa od dwóch tysięcy lat, a dla jego zrozumienia i doświadczenia konieczna jest nie tylko lektura dokumentów Vaticanum II, ale również Soboru Watykańskiego I, trydenckiego czy chalcedońskiego. Wyrzeczenie się ich w imię nowoczesności czy fałszywie rozumianego ducha soborowego byłoby wyrzeczeniem się prawd, którymi - jak wierzą katolicy - Duch Święty obdarzał Kościół w ciągu całej jego historii. A na to papież (ani ten, ani inny) zgodzić się nie może.

Bierny opór

Decyzje i słowa papieskie mają jednak wątpliwy oddźwięk w polskim Kościele. Nasi biskupi bardzo powoli i bez zbytniego entuzjazmu przyjmują łagodną Benedyktową korektę kursu Kościoła. Nie ma u nas miejsca na otwarte sprzeciwienie się jakimś decyzjom (jak to miało miejsce wśród części biskupów niemieckich czy francuskich odrzucających motu proprio w sprawie mszy trydenckiej), ale zamiast tego jest klasyczny bierny opór, polegający na słownym wychwalaniu decyzji i realnym ich pomijaniu w życiu Kościoła.

Niewiele lepiej jest w kwestiach moralnych. Kompromis aborcyjny stał się dla sporej części hierarchów na tyle ważny, że uniemożliwia im zajmowanie stanowiska w sprawach moralnie istotnych. Gdy toczyła się walka o życie dziecka Agaty, polski episkopat milczał, a głos zabrał dopiero wtedy, gdy aborcja została już dokonana. Nieco tylko lepiej jest w sprawie in vitro, w której choć część biskupów wypowiada się jednoznacznie, to inni przyjmują linię, zgodnie z którą lepszy jest kompromis niż jasne głoszenie zasad. I, o ile w przypadku polityków taka postawa jest nie tylko zrozumiała, ale i akceptowalna z moralnego punktu widzenia, o tyle od pasterzy wymaga się raczej głoszenia prawdy niż budowania politycznych ustępstw.

Te rozbieżności pokazują zresztą szerszy problem Kościoła w Polsce, którym jest nie tyle brak przywództwa, ile brak pomysłu na dalszy rozwój i istnienie w zmieniających się warunkach zewnętrznych i wewnętrznych. Pontyfikat Jana Pawła II uśpił naszych hierarchów, utwierdzając ich w przekonaniu, że wszystkie problemy rozwiąże za nich kto inny. Ale teraz już tak nie jest i czas się z tym nie tylko oswoić, ale i podjąć to jako wyzwanie. I oby tak się stało w nadchodzącym 2009 roku.

Tomasz P. Terlikowski

Doktor filozofii, komentator tygodnika "Wprost". Ma 34 lata