Ukraińska lekcja
Wokół Ukrainy zaciska się pętla. Przy granicach stacjonuje już grubo ponad sto tysięcy rosyjskich żołnierzy. W zeszłym tygodniu Ukraińcy padli ofiarą cyberataku, za którym prawdopodobnie stoi Kreml. Rosyjscy politycy otwartym tekstem mówią o inwazji. W napiętej sytuacji reakcje polityków mają znaczenie. Rozważania prezydenta USA, czy “niewielkie wtargnięcie” wojsk rosyjskich na teren Ukrainy sprawi, że Zachód “będzie się kłócić o to, co robić, a czego nie robić”, to był niestety fatalny sygnał. Zachęta dla agresora. To powinien być otrzeźwiający sygnał także dla nas. Przyzwyczailiśmy się w Polsce do myślenia, że USA to hegemon, który gwarantuje spokój na całym świecie. Trzymamy się tej myśli, choć Stany Zjednoczone wysyłają sygnały, że ich rola się zmieniła. To nie nasz region jest dziś dla Amerykanów kluczowy. Waszyngton patrzy przede wszystkim na Pacyfik. Wiemy to od lat - ale Europa ciągle zachowuje się tak, jakby ta zmiana się nie dokonała.
Kijów, Warszawa, ale też wszystkie państwa UE muszą budować własne gwarancje bezpieczeństwa. Najsilniejsza z nich to pogłębienie integracji europejskiej. Unia potrzebuje wspólnej armii, a w sprawach takich, jak ukraińska - jedności. Bez niej Rosja - nawet słabnąca, rozdzierana problemami gospodarczymi - będzie nas skutecznie rozgrywać. Ukraińcy to nasi sąsiedzi nie tylko na mapie. Miliony z nich żyją i pracują w Polsce. Dziś wielu z nich zastanawia się, czy nie czeka ich mobilizacja do armii. Z uwagą patrzą, jak zachowają się władze naszego kraju. To czas, by jasno i zdecydowanie okazać solidarność z Kijowem. Polski Sejm powinien - jednogłośnie! - przypomnieć, że integralność terytorialna Ukrainy i prawo Ukraińców do samostanowienia są niepodważalne. Demokratyczna Europa nie może akceptować wtargnięcia obcych wojsk w granice niepodległego państwa ukraińskiego. Wojska, gromadzące się wokół ukraińskich granic, powinny być ostatecznym dzwonkiem alarmowym dla premiera Morawieckiego: skłócenie Polski z Zachodnią Europą jest strategicznie samobójcze. Czas zamknąć absurdalny konflikt o Izbę Dyscyplinarną, porozumieć się w sprawie Turowa, skończyć z otwieraniem kolejnych frontów w ramach UE. Na szali leży nie tylko przyszłość Ukrainy. Jeśli Europa się podzieli, a polityka agresji okaże się dla Kremla opłacalna, to po Kijowie przyjdzie czas na Kiszyniów, na Rygę, na Wilno. A w końcu i na Warszawę. Dla wielu Europejczyków Ukraina wydaje się odległa. Uświadomić innym skalę zagrożenia, uzgodnić wspólne, zdecydowane stanowisko - to dużym stopniu nasza odpowiedzialność. To pewnie nie wydarzy się bez nas. Ale do tego potrzebne jest zaufanie. Odbudowa zaufania i dobrych relacji z Europą Zachodnią to nie jest tylko kwestia pieniędzy, tego, czy dostaniemy środki z tego czy innego euro-funduszu. To dziś racja stanu.