To "Super Express" jako pierwszy opisał skandaliczne nagrody w rządzie Prawa i Sprawiedliwości pod wodzą Beaty Szydło (55 l.). W sumie poszło na nie 1,5 mln zł. Wybuchł ogromny skandal. Kaczyński, co prawda nie od razu, ale w końcu nakazał ministrom oddać nagrody.
Postanowiliśmy sprawdzić, czy ministrowie wywiązali się z nakazu prezesa PiS i zwrócili premie. I trzeba przyznać, że spora ich część do ostatniej chwili borykała się z problemem. Jak np. Michał Dworczyk, szef KPRM, który musiał sprzedać osiemnastoletniego volkswagena i wziąć kredyt, żeby oddać 30 tys. zł nagrody. - Mam już z czego przelać - zapewnił w "Radiu Zet".
Inny z ministrów Adam Lipiński, który dostał 51,4 tys. zł nagrody za 2017 rok, również musiał posiłkować się kredytem. - W poniedziałek 14 maja zwróciłem nagrodę. Wcześniej wziąłem kredyt, tak że miałem już pieniądze - rzucił nam Lipiński.
Swoje 65,1 tys. zł premii oddała ówczesna premier Beata Szydło, która grzmiała z sejmowej mównicy, że nagrody się należały.
- Pani premier zawsze postępuje zgodnie z ustaleniami kierownictwa partii. Ta zasada dotyczy również sprawy nagród - usłyszeliśmy od jednego z jej bliskich współpracowników w KPRM.
Nagrodę oddał też m.in. wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik (47 l.). - 29 tys. zł przelałem w piątek, a 12 tys zł przelałem wczoraj. Pieniądze poszły m.in. na rodzinę, gdzie dwie osoby są chore na nowotwory, a dziecko choruje na boreliozę - zaznacza Michał Wójcik.
Zobacz także: 12,5 tys. zł za trzy dni pracy. Tak się PŁACI posłom