Monika Banasiak po 2,5-rocznej odsiadce pod koniec 2015 r. opuściła Areszt Śledczy Warszawa-Grochów, znany jako "Kamczatka". Oskarżano ją m.in., że po tym, jak Słowik trafił za kraty, przejęła po nim schedę i kierowała gangiem. Ostatecznie uniewinniono ją od tego zarzutu, lecz czasu spędzonego za kratami, nikt jej już nie wróci.
„Masa. Od pakera do gangstera” to nowa książka Masy. Dzieciństwo, trudne relacje z matką, sadystyczni koledzy z podwórka czy lekarz, który zniszczył jego karierę zapaśniczą. Zawsze chciał być kimś. Nie czekał z założonymi rękami. Zbudował swoją siłę przez zemstę i katorżniczą pracę na siłowni. Masa dawała siłę. Siła dawała władzę. Władza dawała pieniądze i wpływy. Tak powstał „Masa”. Książka w sprzedaży już od 06.06.
Super Express: „Słowikowa o więzieniach dla kobiet” - to tytuł Pani nowej książki. Wiemy, że wspomnienia z aresztu do łatwych nie należą. Dlaczego postanowiła więc Pani przelać je na papier?
- Monika Banasiak: Od dawna nosiłam się z zamiarem,pokazać wszystkim sceptykom, którzy twierdzą, że w więzieniu się wręcz odpoczywa, a przynajmniej nic się nie robi, a społeczeństwo łoży na darmozjadów, jak jest naprawdę. Chcę uświadomić ludziom, że jedną z fundamentalnych wartości, obok miłości i rodziny jest wolność. Zabranie jej człowiekowi, zabranie możliwości decydowania o wyborze dotyczącym najprostszych czynności, jest nie do wyobrażenia przez większość. Dziękuję Bogu, że dałam radę, bo wiele osób stamtąd już nie wychodzi, po prostu odbiera sobie życie. Ja też miałam takie myśli. Jestem wierząca, a w dekalogu jest napisane, żeby nie zabijać, także siebie. To wiara, obok świadomości, że moje dziecko będzie żyło z traumą, że jego matka odebrała sobie życie, były moim kołem ratunkowym. Gdy byłam przyciśnięta do muru, bo bywały takie dni, że nie dawałam rady, to mówiłam, że mogę sobie stąd wyjść po swojemu – nogami do przodu i nikt mi tego wyboru nie odbierze. Po pewnym czasie włączał mi się gen walki i myślałam, że nie, nie zrobię nikomu tej przyjemności i opuszczę te mury normalnie, nie nogami do przodu.
Super Express: Co było najgorsze tam, po drugiej stronie?
- Monika Banasiak: Niemoc, brak wyboru kiedy się pójdzie na spacer, wykąpać, czy spać i przygnębiająca powtarzalność. Ale jak nie można czegoś zmienić, to należy do tego zmienić stosunek. W pewnym momencie przestałam widzieć drzwi od celi, które nie miały klamki, były kraty w oknach – ja po prostu przestałam je dostrzegać. Wolność to uświadomiona konieczność, więc ja sobie uświadomiłam wolność dostosowaną do miejsca, w którym się znajdowałam. To na przykład moje rytuały, mój cykl. Rano musiałam umyć się, tak jak na wolności, uczesać,codziennie się też malowałam, ładnie się ubierałam, codziennie czytałam Biblię, modliłam się, byłam na bieżąco z tym, co się dzieje na świecie, bo czytałam gazety i oglądałam telewizję. Starałam się mieć w miarę możliwości namiastkę tych rzeczy, co na wolności: kosmetyczkę, farbę do włosów. Miałam zawsze wszystko tak, jak trzeba, łącznie z czerwonymi paznokciami, a moje buty zawsze stały noskami frontem do wyjścia, jakbym za chwilę miała opuścić to miejsce.
Super Express: Zapytam wprost: z pewnością w areszcie wyróżniała się Pani tym, że była Pani zadbana. Czy w takim razie zdarzały się propozycje seksu, czy wejścia w związek ze strony innych kobiet?
Monika Banasiak: Przebywając w areszcie, wyłączyłam w sobie funkcję seksu. Uwielbiam seks, ale z mężczyznami, z kobietami próbowałam wcześniej, ale mnie to nie powala. Nie wyobrażam sobie zresztą seksu w więzieniu. Ja muszę mieć ten cały anturaż: musi być dobry szampan, satynowa pościel, osoba, która wyzwala we mnie emocje. Miałam w areszcie oczywiście propozycję od innych kobiet, ale nie potrzebowałam tego, nie weszłam w żaden związek, bo mnie to nie interesowało. Jako zadbana osoba, można powiedzieć, że nawet miałam powodzenie. Ale ja nawet na wolności miałam propozycję od kobiet. Jestem silną kobietą i myślę, że to może się podobać. Bardzo często jednak osadzone chcą sobie znaleźć w ten sposób poczucie bezpieczeństwa, bliskości, których za kratkami brakuje.
Super Express: A niebezpieczne sytuacje? Zdarzały się?
- Monika Banasiak: Widziałam pięty aniołów - tak jest zatytułowany jeden z rozdziałów książki. Był ktoś, komu się nie spodobało coś prozaicznego i doszło do skrajnej sytuacji. Człowiek nie zna swoich możliwości, dopóki nie może liczyć tylko i wyłącznie na swoją siłę. Musiałam być silna, żeby przeżyć, włączyły się instynkty działania. Pewna osoba chciała mnie zabić, zatłuc, wydłubać oko plastikowym widelcem, Bóg wie co jeszcze. Na zewnątrz człowiek ma wiele możliwości działania, tam nie było żadnego. Walenie w drzwi nic by nie dało, bo bym się wykrwawiła nim ktoś by przyszedł. W tej sytuacji mogłam liczyć tylko na własny intelekt i gen przetrwania. To się przełożyło na to, ze żyję i teraz mogę Wam o tym opowiedzieć w książce pt. "Słowikowa o kobiecych więzieniach", która ukaże się 8 maja w księgarniach w całej Polsce.
Zobacz też: Była żona Słowika WYZNAJE: Kobiety proponowały mi seks w więzieniu