Żaden poważny polityk europejski nie pozwala sobie na coś podobnego, mimo że Unia Europejska jest teraz przecież w ostrym konflikcie z Rosją. Na obchody 70. rocznicy lądowania w Normandii prezydenta Rosji zaproszono, choć, idąc tropem Schetyny, prezydent Hollande powinien powiedzieć, że obchody lądowania w Normandii Rosjan nie dotyczą, bo doszli tylko do Łaby.
"Kłamstwo Schetyny" próbowali tłumaczyć zarówno premier, jak i prezydent. Ewa Kopacz powiedziała, że min. Schetyna na pewno nie chciał tak powiedzieć. Prezydent zaś zdobył się na ojcowskie upomnienie: nie wolno zapominać o Rosjanach, bo co prawda w skali kraju przynieśli nam nowe zniewolenie, ale więźniom obozów koncentracyjnych bez wątpienia wolność. I w ogóle: "Naszą rolą jest wspominać z wdzięcznością wszystkich, a więc także Rosjan i Ukraińców, którzy zakończyli okupację niemiecką z całą jej okropnością. Trzeba pamiętać, że walczyli o to żołnierze różnych narodowości. I nie można zapominać o roli Rosjan".
Proszę zwrócić uwagę, że w tym krótkim cytacie z wywiadu dla "Gazety Wyborczej" I Armia Wojska Polskiego zamyka się w określeniu; "żołnierze różnych narodowości". Pan prezydent już tak ma, że nawet jeśli chce coś załagodzić, to wychodzi mu przeciwnie. To jasne - w jego środowisku politycznym Polaków z I Armii uważa się za radzieckie oddziały polskojęzyczne, niektórzy mówili nawet o tym głośno. Oczywiście polskie oddziały na Zachodzie w żadnym razie nie były polskojęzycznymi oddziałami brytyjskimi, miały absolutną swobodę podejmowania wojennych decyzji taktycznych i strategicznych.
Fobie antyrosyjskie stały się państwową polityką, którą uważam za szkodliwą dla interesów Polski. Ukraina, nasz antyrosyjski sojusznik, nadal nie kupuje od nas mięsa, nabiału, nawet na kredyt, a tymczasem minister rolnictwa nie robi o to rabanu, tylko grzmi, że Putin na obchody wyzwolenia Auschwitz nie powinien być zaproszony. W efekcie Polska traci okazję za okazją, by powrócić na pozycję liczącego się partnera, a może nawet moderatora rozmów w sprawie rozwiązania tragicznego konfliktu na Ukrainie. Polska się sama wykluczyła. Nasz głos nie liczy się ani w Unii, ani w Grupie Wyszehradzkiej, ani w Trójkącie Weimarskim, nie mieścimy się w "formacie normandzkim", teraz straciliśmy kolejną szansę na powrót do stołu rozmów. Zapraszając na obchody 70. rocznicy wyzwolenia Auschwitz Putina i Poroszenkę, stworzylibyśmy im okazję do dialogu, być może bylibyśmy autorami jakiegoś postępu w zakończeniu ukraińskiej tragedii. No, ale skoro pan Schetyna mówi Putinowi NIET, to jest, jak jest.
Zobacz: Krystyna Pawłowicz: Ogórek jest ładna, brzydka jest Środa! WIĘC JAK? [WIDEO]
Na szczęście pani premier zaprosiła chociaż prezydenta Poroszenkę. Tyle tylko, że Ukraińcy walczyli nie tylko w Armii Czerwonej, ale także u boku Hitlera, w szeregach SS Galizien i pojawiali się także wśród załóg różnych niemieckich obozów kaźni. Nie był to nurt dominujący i nie taką tradycję reprezentuje ukraiński prezydent, ale gdy przemawiał w polskim Sejmie słowa "Wołyń" i "przepraszam" też nie przeszły mu przez gardło.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail