"Super Express": - Rząd z półrocznym wyprzedzeniem przyjął projekt budżetu na rok 2012. Na ile jest w stanie go wybronić i uchwalić jeszcze w tej kadencji?
Tomasz Wróblewski: - Widać, że rząd chce za wszelką cenę osiągnąć budżet na założonym poziomie. I z tego chciejstwa może mu się to nie udać. Rzeczy, które zostały wpisane w projekt, już teraz wymykają się spod kontroli rządu. Są przeszkody konstytucyjne, bo związki zawodowe uważają, że budżet został przyjęty niezgodnie z prawem i konstytucją. Niezadowolone są organizacje pracodawców. Ale projekt ma też nierealistyczne założenia. Jak wysokość deficytu czy inflacji. Wicepremier Pawlak i całe PSL występują także przeciwko dyrektywie, która ogranicza wydatki dla samorządów.
Przeczytaj koniecznie: WŁADZA da sobie 260 mln złotych WIĘCEJ! Wzrosną budżety państwowych instytucji
- Do końca 2012 roku deficyt ma zostać obniżony o około 20 miliardów złotych. Głównie dzięki zyskom z prywatyzacji, które mają wynieść 10 mld. Realne?
- Za tych rządów prywatyzacja rzeczywiście dokonywała się szybciej niż za poprzednich. Choć nie tak szybko jak planowano. Zresztą w dużym stopniu posłużyła ona rządowi jako źródło gotówki na płacenie bieżących zobowiązań państwa, a nie np. na zasilenie funduszu świadczeń socjalnych. W efekcie dziura w funduszu emerytalnym jest w dalszym ciągu ogromna i musi być refinansowana z pożyczek. Prywatyzacja nie wprowadziła też całkowicie firm na wolny rynek. Bo państwo prawie wszędzie zostawia sobie kontrolne akcje, aby mieć wpływy w zarządach.
- Sceptycyzm wobec założeń projektu budżetu wyraziły też Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy i Komisja Europejska.
- Jest to o tyle zaskakujące, że wyliczenia MFW i KE rzadko są ze sobą zbieżne. Co więcej, MFW jest zazwyczaj nastawiony bardziej optymistycznie co do naszych wskaźników makroekonomicznych niż polski rząd. Zatem nie sądzę, by bardzo precyzyjne wyliczenia tych instytucji były robione nam na złość albo żeby nas pouczyć.
- Jednak definicja sektora finansów publicznych UE jest szersza niż polska. Np. my nie włączamy do niego funduszy emerytalnych, a Unia tak. Może stąd jej brak wiary w projekt budżetu?
- Wyłączenie OFE zmniejsza nasz deficyt w stopniu minimalnym. Natomiast istotne jest to, że prawdopodobieństwo bankructwa Polski wzrasta z roku na rok i nie jest to zależne od sposobu liczenia deficytu, lecz od kalkulowanego zagrożenia liczonego całością zadłużenia państwa i kosztami jego obsługi, które wciąż rosną.
- A gdyby przy ocenie budżetu uwzględnić też przyszłe skutki reformy OFE oraz reguły wydatkowej?
- Ta reguła to tak naprawdę usankcjonowanie coraz większego zadłużania się. Mówi ona, że wydatki nie mogą rosnąć ponad inflację plus 1 procent. Gdy dziś inflacja wynosi 4,5 proc., a ma być jeszcze większa, to deficyt zgodnie z regułą będzie odpowiednio rósł. Natomiast przesunięcie funduszy OFE do ZUS pomogło zrównywać bilans płatniczy państwa, ale tylko na papierze. Bo państwo nie wypłaca emerytur z pieniędzy zabranych OFE.
Patrz też: Dr Andrzej Sadowski: Budżet to obraz słabości państwa
- Czy pod presją tych wszystkich czynników naraz rząd zechce w końcu podjąć się reformy finansów publicznych na szerszą skalę?
- To nie jest kwestia chcenia. Ta reforma nastąpi. Pytanie tylko, kiedy i jak mocno w nas uderzy. Rząd musi zrozumieć, że po prostu nie na wszystko nas stać i zacząć od zmniejszenia wydatków na funkcjonowanie państwa. Bez tworzenia zbędnych ustaw. Np. premier jako pracodawca wszystkich pracowników ministerstw może im powiedzieć, że od przyszłego miesiąca będą zarabiać 10 proc. mniej. Kolejna sprawa to odsztywnienie wydatków państwa. Trzy czwarte wydatków państwa to te twarde, ustawowe. Należy uwolnić część pieniędzy z fikcyjnych składek pracodawców, które państwo w bardzo małym stopniu przeznacza na PFRON, fundusz pracy, na świadczenia dla najbiedniejszych i bezrobotnych. Te pieniądze powinny wrócić do pracodawców i posłużyć do tworzenia nowych miejsc pracy. Niezbędne są także reforma mundurówek oraz podniesienie wieku emerytalnego.
- Donald Tusk mówi, że założenia budżetu nie dotkną bezpośrednio kieszeni zwykłych ludzi. Projekt budżetu przewiduje jednak wzrost akcyzy na papierosy oraz VAT dla ubranek dziecięcych.
- Wszystkie wskaźniki ekonomiczne dotyczą ludzi. W przypadku tego budżetu podnoszenie podatków, gdy finanse publiczne są ciągle zagrożone, odbije się negatywnie na kieszeni każdego obywatela. Osłabienie złotówki to wyższe koszty obsługi długu. Ale tak- że droższy import, a to odbije się na wyższych cenach sprowadzanych produktów. Słaby złoty oznacza też wyższe kredyty, na przykład na mieszkania i samochody. Większa niepewność państwa to mniej chętnych do inwestycji w Polsce, które i tak z trudem do nas napływają. Polska jest dziś na 70. miejscu, jeśli chodzi o przejrzystość i przyjazność dla biznesu. To musi dotknąć młodych ludzi poszukujących pracy.
- Nie działamy też w próżni. Jako element globalnego systemu finansowego jesteśmy podatni na zmiany, jakie się w nim dokonują.
- Oczywiście. Euro słabnie, kryzys nawiedza Grecję i Portugalię, Niemcy przestawiają większość handlu na Chiny i Azję. To wymaga od rządu szybkich reakcji przystosowawczych. Estonia w bardzo krótkim czasie umiała zrekonstruować swą gospodarkę dzięki drastycznemu zmniejszeniu udziału państwa w gospodarce narodowej. Wynosi on tam 13 proc., a w Polsce 37 proc. Dlatego gdy w Estonii dochodzi do kryzysu, bankrutują pojedyncze małe firmy, a w Polsce siada cały sektor gospodarki.
Tomasz Wróblewski
Redaktor naczelny "Dziennika. Gazety Prawnej"